Podejrzewam, że to może być bardzo dobra książka, ale nie dla mnie. Ludzie wyjątkowi (którzy zasłużenie bądź nie znaleźli się na piedestale) stają się zasadniczo dwiema istotami w wyniku ich publicznego projektowania. Jest roztrząsana ich wyjątkowość (z zazdrością, z dumą, itp.) bądź ‘człowieczość’, jako konsekwencja faktu, że ostatecznie niewiele się od nas różnią. Czemu ludzie są podobni, to raczej wiemy. Mnie ciekawi wyjątkowość – czy to zasługa talentu, oportunizmu, pracowitości, przypadku? Stąd znane dzieło pisarza i felietonisty Kaia Birda oraz historyka Martina Sherwina „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” nie może być nazwane biografią Oppenheimera, co było moim chyba błędnym założeniem wstępnym. Książka jest solidnych rozmiarów, była pisana przez ponad dwie dekady i widać sporo pracy autorów. Jednak nie daje pełnego obrazu fizyka, co najwyżej administratora dużego projektu wojskowo-badawczego, ofiary maccartyzmu i trochę niepewnego siebie człowieka. To niekoniecznie zarzut, choć dla mnie minus opracowania. W konsekwencji, co jest już formalnym zarzutem, za dużo w nim detali kto, z kim, kiedy i po co rozmawiał. W związku z faktem, że niewiele dostajemy z naukowego dorobku ‘Oppiego’, czuję po lekturze spory niedosyt.
Przypuszczam, że to na podstawie sposobu zbierania materiałów, Bird i Sherwin zrobili z książki galopadę miejsc, nazwisk, funkcji, relacji zawodowych czy organizacji. Przedzieranie się przez akta służb amerykańskich czy stenogramów sprawiać może wrażenie, że świat jest biurokracji bardziej podporządkowany, niż według mnie ma to miejsce w istocie. W efekcie zgubili sporo ciekawych wątków czy procesów, które z reguły definiuję jako dwie grupy zagadnień. Jednymi są tzw. ‘czysto naukowe’ a drugie nazwałbym ‘społeczną rolą nauki i naukowców’. W tych zakresach zdecydowanie bardziej interesująco wypada praca Rhodesa (*). Oczywiście obie klasyczne pozycje tylko częściowo nakładają się zakresem problematyki, chodzi tu więc o sposób prowadzenia narracji i proporcje w kolejnych tematycznych komponentach książek. Już we wstępie (str. 23) autorzy sugerują powinowactwo celu własnej publikacji ze sprawą Galileusza i Dreyfusa. To ciekawa teza ogólna i pra-motywacja, której jednak nie udało im się książką obronić, szczególnie w przypadku analogii do Galileusza. Za to nagonka na żydowskie korzenie i antykomunistyczne szaleństwo w USA w połowie XX wieku stanowią inspirujący trop, którego kurczowo trzymali się autorzy.
Nie chciałbym z mojej opinii robić frontalnego zarzutu na braki, które mogły być przemyślane i świadomie wykluczone. Jednak w tak pojemnej pracy należało więcej napisać o istocie wkładu Oppenheimera w naukę. Przez młodzieńczy okres, gdy nieco spóźniony pojawił się w ‘europejskiej rewolucji kwantowej’, autorzy okrutnie przemknęli. Początki kariery też właściwie nie wiadomo na podstawie czego były czymś wyjątkowym. Należało wspomnieć o katastrofalnym zapóźnieniu fizyki teoretycznej w USA do czasu, gdy hitlerowskie ofiary zaczęły się sprowadzać za ocean. Próba wypełnienia tego faktu nieskromnym i nieprawdziwym stwierdzeniem nie wygląda dobrze (str. 79):
„Artykuł ten przygotował grunt pod rozwój fizyki wysokich energii, który nastąpił ponad 70 lat później.”
Ten niepotrzebny pean pod adresem Oppenheimera wiąże się z ważnym (choć nie rewolucyjnym) analitycznym przybliżeniem struktury energetycznej w cząsteczkach (**). Na szczęście z drugiej strony, autorzy bardzo zdecydowanie i rozsądnie potraktowali właśnie rewolucyjne artykuły o supergęstych obiektach gwiazdowych z okresu tuż przed wybuchem wojny (str. 102). Tu faktycznie na doświadczalne potwierdzenie trzeba było czekać kilka dekad. Przy okazji nikłości ‘wkładu naukowego’, zapomnieli autorzy (a dokładniej, potraktowali bardzo zdawkowo) Leo Szilarda – architekta procesu rozbrojenia już we wczesnym okresie, nim właściwie doszło do sformowania Projektu Manhattan. Unikając rozpisywania się o nauce, tylko wspomnę haniebny brak Otto Hahna i Lise Meitner, fundamentalnych prac doświadczalnych Fermiego w Chicago, którym poświęcono dwa zdania (str. 217). Niemal nie ma Feynmana, pupilka Oppenheimera z okresu pracy w Los Alamos. Nie pojawia się nazwisko Stanisława Ulama, który obok Tellera był kluczowym zwolennikiem i architektem prac nad fuzją termojądrową. Naciągane są wnioski ze wspomnienia o teoretycznych pracach nad antymaterią, którą Dirac ‘odkrył’ w swoich równaniach i interpretował niepoprawnie, zaś ‘Oppie’ postawił słuszną hipotezę o konsekwencjach doświadczalnych. Z tego faktu Bird i Sherwin zrobili ponownie zbyt dosadną laurkę bohaterowi książki (str. 100).
Druga klasa moich zarzutów dotyczy społecznej roli nauki. Autorzy nie pokusili się o ogólne sformułowania; od czasu do czasu przytoczyli jedynie wyrwane z kontekstu wypowiedzi naukowców. Stanowią one krótkie wstawki w morzu ustaleń procesowych, administracyjnych. Na szczęście przywołali bardzo ważną scenę z gen. Grovesem. Niestety nie pociągnęli tego tematu. Chodzi o przyczyny, dla których generał, jako wojskowy przełożony ‘Oppiego’ w Los Alamos, wierzył jego zapewnieniom odnośnie bezpieczeństwa i lojalności (str. 256). Przez to autorów zaniechanie, nie mógł wybrzmieć pełniej konflikt, który bohatera trapił w związku z konsekwencjami atomowych postępów w nauce i technice. Bardzo niewiele miejsca poświęcili autorzy na projekt Bohra czy Einsteina, którzy jako mentorzy środowiska naukowców, mieli zdecydowanie większy wpływ na opinię międzynarodową w sprawie moratorium jądrowego. Oppenheimer, jako człowiek ‘osobowościowo bardzo nierówny’, świetnie został zdiagnozowany przez przyjaciela (str. 538):
„Bardzo łatwo się adaptował. Kiedy mu się układało, umiał być bardzo arogancki. Gdy los przynosił mu niepowodzenia, odgrywał rolę ofiary. To był wyjątkowy facet.”
To sporo tłumaczy z postawy fizyka przed sławetną komisją decydującą o przedłużeniu mu akredytacji bezpieczeństwa (co jest emblematem tytułowej ‘tragedii’).
Książka jest właściwie skupiona na wspomnianym przed chwilą przesłuchaniu, które dla Amerykanów stanowiło jedno ze współczesnych wydarzeń formujących. Konflikt między konserwatyzmem zimnowojennego rozumienia patriotyzmu, a liberalnym (i po części lewicowym) profilem światopoglądowym, to właściwy cel publikacji. Oppenheimer wydaje się tu dość przypadkowym obserwatorem i ofiarą procesu. Bird i Sherwin, w przeciwieństwie do wstrzemięźliwości wobec naukowego dorobku fizyka, rozpisali się o słabostkach, podbojach i miłostkach. Nie udało im się wykazać, w jakim stopniu fakty obyczajowe determinowały bohatera. Zaledwie wysnuli z tych słabostek i ułomności pewne niewyszukane hipotezy. Nie poczytuję sobie za wartościowy fakt, iż Oppenheimer ze znanego i wybitnego naukowca Tolmana zrobił rogacza. W jakim stopniu miałoby to modyfikować mój zachwyt nad wizjonerstwem prac Tolmana o termodynamice w kosmologii? Człowiek jest skomplikowany, więc jego wielkość i małość nie mają charakteru bezwzględnego. Stąd zaburzona, według mnie, proporcja między namiętnościami Oppenheimera (kobiety, wino, fajka, duże ego, piękne oczy, błyskotliwość, ogromna wiedza ogólna od hinduizmu po współczesną poezję, jachty) a uwikłaniem w polityczne spory, nie pozwoliła na zbudowanie wystarczająco pełnego obrazu bohatera dramatu. To ewidentnie wina autorów – ich doboru tematyki i sposobu opowiadania.
Właściwie mój główny zarzut do Birda i Sherwina, to wyłaniający się dość nieciekawy obraz człowieka z ich ‘cegły literackiej’. Dzieciństwo dość banalne i dostatnie, młodość pełna uniesień i małych dramatów hormonalnych, kilka sukcesów naukowych, ogromny projekt wojskowy, lata nudy na stanowisku szefa Instytutu w Princeton, burza przesłuchania w 1954 roku ku której grawituje cały tekst i ‘wegetacja’ w odosobnieniu przez kolejne kilkanaście lat zakończona cierpieniem podczas walki z nieuleczalną chorobą. Nie ma w tym pasji poznawczej, błysku reakcji rozpadu uranu (polecam dla kontrastu genialny opis w książce Rhodesa) i wielkich marzeń, które miał zapewne ‘Oppie’. Przez to, dla mnie to smutna para-biografia, której najjaśniejszym światłem stały się niewymuszone i szczere wypowiedzi przyjaciół Oppenheimera. Bez tych perełek, tekst niewiele różniłby się od jakiegoś administracyjnego referatu z nudnawych obrad. Stąd przepiszę z książki jeden dłuższy cytat z opinią o Oppenheimerze jego przyjaciela Chernissa. Wart jest więcej, niż długie analizy perfidnych ‘podchodów’ Josepha McCarthy’ego i Edgara Hoovera (str. 106):
„’ Sam jego wygląd fizyczny, jego głos i sposób bycia sprawiły, że zakochiwali się w nim mężczyźni, kobiety, niemal wszyscy’. Dodał jednak: ‘Im dłużej go znałem i im bardziej się do niego zbliżałem, tym mniej o nim wiedziałem’. Cherniss, bystry obserwator, wyczuł, że Robert jest pełen zahamowań. Jego zdaniem był człowiekiem ‘o bardzo bystry umyśle’. Ludzie uważali go za skomplikowanego tylko dlatego, że miał rozległe zainteresowania i ogromną wiedzę. Jednak w sferze emocjonalnej ‘chciał być prostym człowiekiem, prostym w dobrym sensie tego słowa’. Robert ‘bardzo chciał mieć przyjaciół’ - powiedział Cherniss, jednak mimo nadzwyczajnego uroku osobistego ‘nie bardzo wiedział, jak ich zdobyć’.”
„Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” to źródło wiedzy o mechanizmach nagonki na komunistów, pseudo-komunistów i nie-komunistów w szeregach naukowców amerykańskich w latach 50-tych poprzedniego wieku. Trafniejszy byłby więc tytuł „Studium przypadku Oppenheimera doby maccartyzmu”. Książka może zaciekawić głównie poszukujących przykładów reakcji państwa demokratycznego na mniej lub bardziej realne zagrożenia. Zapewne poszukujących odpowiedzi na zagadkę ‘zdrady’ Oppenheimera też będą mieli materiał do zastanawiania się. Sam bohater jest dość ‘niedopracowany’, choć w ustach przywołanych przyjaciół i wrogów urealnia się ciekawie. ‘Oppie’ jako naukowiec to zasadniczo nic pozytywnego – strzępy faktów.
DOSTATECZNE z małym plusem – 6.5/10
/numeracja stron na podstawie wydania: Replika 2022/
=======
* „Jak powstała bomba atomowa”, R. Rhodes, Marginesy 2021
** Chodzi o przybliżenie Borna-Oppenheimera opisane w artykule w 1927. Choć jest wykładane już na podstawowych kursach mechaniki kwantowej, nie stanowi aż tak wiekopomnego wyniku na którego efekty trzeba było czekać wiele dekad!