Książka, której bym sobie nie kupił i nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby się nią zainteresować, ale dostałem ją w prezencie, więc zacząłem czytać i okazało się, że idzie to bardzo sprawnie i gładko. Mimo, że pewnych pojęć, specjalistycznych lub właśnie slangowych, z dziedziny muzykowania i profesjonalnego nagrywania muzyki, nie znałem i nie rozumiałem. Ale nie było ich wiele, może z pięć, więc zanim podjąłem decyzję o szukaniu ich w słownikach, zacząłem domyślać się, w czym rzecz, po prostu z kontekstu.
Żeby było jeszcze dziwniej dodam, że muzyka, o której mowa w książce, to też zupełnie nie moja bajka. Kojarzę wprawdzie nazwy Brygada Kryzys, Lech Janerka, Dezerter, może odrobinę Madame, ale Houk czy Kobong nie wywołują we mnie żadnych skojarzeń lub wspomnień. Zespoły te czy, jak to wtedy należało nazywać, kapele, tworzyły niezależną scenę muzyczną polskiego rocka w samej końcówce lat siedemdziesiątych, ale głównie w osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych. Najwyraźniej miałem wtedy inne zainteresowania i pomysły na życie niż ekscytacja młodzieżową muzyką undergroundową, ale… „Zagranych na śmierć” czytałem nadal i to ze sporą przyjemnością oraz wyraźnym zainteresowaniem. Chodziło zapewne o egzotyczne (z dzisiejszego punktu widzenia) czasy, ludzi, postawy, mentalność, a nie samą tylko muzykę. Właściwie… ta konkretna muzyka (punk i dalsze ewolucje muzyki alternatywnej) wydaje się w ogóle mało ważna, choć nieustannie obecna w relacjach niektórych osób. To nie jest książka o muzyce – żeby nie było nieporozumień.
Od razu przyznaję, że poszukałem na YouTube i posłuchałem trochę tych kapel i ich muzyki i stwierdzam, że po czterdziestu i więcej latach to nadal nie moje klimaty.
„Zagrani na śmierć” to specyficzna opowieść o trzech polskich muzykach, w swoim czasie podobno wybitnych, perkusiście Januszu Rołcie (Rołt), wokaliście Dariuszu Hajnie (Skandal) i gitarzyście Robercie Sadowskim (Sadek). A specyficzna dlatego, że zbudowana z wypowiedzi, wspomnień o nich, ludzi z ich otoczenia, przyjaciół, znajomych, współpracowników, sąsiadów, partnerek. Bardzo rzadko członków rodziny, bo to chyba tylko żona i jakaś kuzynka Sadka.
Maciej Chmiel o Skandalu: Nigdy nie mówił o rodzinie, nie nawiązywał do niej nawet mimochodem. Temat jego mamy, taty – w ogóle bliskich – nigdy się nie pojawił. Sprawiał wrażenie człowieka żyjącego zupełnie poza rodziną, jakby ta rodzina się zdezintegrowała[1].
Z tych krótkich relacji, bo zawartych w jednym zdaniu albo góra dwóch kartkach tekstu, właściwie trudno wyrobić sobie jednoznaczną opinię o tych trzech muzykach, bo wiele z nich, tych relacji, jest po prostu sprzecznych. Nie znaczy to, żeby były one nieprawdziwe, nie, po prostu ktoś brał udział w jakimś zdarzeniu, a ktoś inny w jakimś zupełnie innym, w innym czasie, w innych okolicznościach. Na przykład Rołt – jedni tylko słyszeli, że brał heroinę, ale nigdy tego nie widzieli, a przede wszystkim uważali, że nawet jeśli to prawda, to w niczym mu to nie przeszkadzało, bo nie zawalał żadnych spraw, terminów, natomiast ktoś inny wspomina, jak musiał wywalić go z zespołu, bo – jako narkoman – był kompletnie nieodpowiedzialny, czasem zwyczajnie nie zjawiał się na próbach, a nawet na koncertach. Notabene Janusz Rołt zmarł śmiercią samobójczą, powiesił się na klamce, jednak nie ma wątpliwości, że wykończyły go narkotyki – tak samo, jak Skandala i Sadka.
W Houku nie było heroiny. Tadzio nas nie częstował. Zresztą on grzał kompot, a dla normalnego człowieka to coś obrzydliwego. Tam było aż szesnaście jednostek czegoś w cencie, a w heroinie jest jedna. Tak że ten, kto walił kompot, ma szesnaście razy lepiej. Podobno tylko w Polsce ten kompot wychodzi. To sprawa jakichś bakterii, które u nas są inne. Tadek kiedyś mi pokazał, jak się taki kompot robi. Mówił, że kluczowy składnik to brud spod paznokci. Brało się go, wrzucało do miski i mieszało, słyszałem, że wtedy kompot był najlepszy. Podobno wszyscy o tym wiedzieli. Niektórzy twierdzili, że Rolling Stonesi i David Bowie przyjechali do Polski właśnie po kompot, a nie po jakiś wagon wódki[2].
Zaskakująco dobra pozycja z dziwacznym tytułem, bo „Zagrani na śmierć” sugeruje, że to samo granie ich zabiło, a nie twarde narkotyki.
---
[1] Tomasz Lada, „Zagrani na śmierć”, Wydawnictwo Czarne, 2022, s. 199.
[2] Tamże, s. 261.