Opowieść malowana słowami: "Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności" Elżbieta Sidorowicz
Co mają w sobie "Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności", że zdecydowałam się je przeczytać?
Po pierwsze okładka. Kolorystyka i dziewczyna na okładce sugerujące, że nie będzie to kolejna cukierkowa opowieść. Po drugie opis: prosty, jasny przekaz wprowadzający nas w treść. Tylko tyle i aż tyle. Coś w tym zestawie sprawiło, że serce zabiło mi szybciej, a głosik w mojej głowie szeptał kusicielsko: przeczytaj, nie pożałujesz, no dalej, to książka taka jak lubisz. I dałam się skusić. I jak zwykle mój wewnętrzny głos miał rację. Ale po kolei...
Poznajcie Anię z... Nie, nie z Zielonego Wzgórza. Poznajcie Anię z dworku Millera
Główną bohaterką "Okruchów..."jest siedemnastoletnia Ania Kielanowicz, uczennica warszawskiego liceum plastycznego. Jej rodzice kupili zrujnowany dworek, remontowali go nie oszczędzając na środkach, wkładając w naprawę i urządzenie całe swoje serce, chcąc stworzyć dla swojej jedynej córki taki dom, o jakim marzyła. Wszystko zmienia się, gdy rodzice Ani giną w wypadku samochodowym i dziewczyna zostaje kompletnie sama: bez bliskich, bez domu, w którym można by zamieszkać. A ponieważ jest niepełnoletnia jej los pozostaje w rękach obcych ludzi.
Opowieść malowana słowami
Pomyślicie sobie, że to kolejna odgrzewana historia... Może i tak. Jednak tym co mnie w niej urzekło, co mnie wciągnęło w fabułę, przywiązało do Ani i innych bohaterów książki był niesamowity styl autorki - Elżbiety Sidorowicz. Jeśli tak cudnie napisała swoją pierwszą książkę, to bardzo wysoko postawiła sobie poprzeczkę i mam nadzieję, że kolejna wyjdzie równie świetnie napisana co "Okruchy...". Język E. Sidorowicz jest niezwykle liryczny, barwny, ale też swobodny i bardzo naturalny, co sprawia, że przez opowieść się wręcz płynie.
Obszar związane z malarstwem, a jest on w powieści bardzo duży, nie są autorce obce i czytając da się zauważyć, że ma ona doskonałą wiedzę w tym temacie, a zerknięcie na biogram było tylko formalnością, by potwierdzić przypuszczenie, że sama autorka kształciła się plastycznie.
Po brzegi wypełniona emocjami
Jej kreacja młodej dziewczyny stojącej u progu dorosłości, której z dnia na dzień przychodzi zmierzyć się z koszmarem, który nie jednego dorosłego zmiażdżyłby na proch, jest świetna. Dobrze przemyślana i doskonale dopracowana. Studium żałoby i połączonej z nią depresji to prawdziwy majstersztyk. Dzięki połączeniu stylu i dogłębnego poznania poruszanego tematu dostałam taką dawkę emocji, że kilkakrotnie musiałam odłożyć książkę i dać sobie czas na ochłonięcie. "Okruchy..." to powieść, z której emocje wręcz się wylewają, są przy tym tak prawdziwe, że nie można ją po prostu przeczytać i przestać o niej myśleć.
Chociaż świat, który obserwujemy widziany jest oczami Ani, to jednak autorka bardzo umiejętnie pokazała też inne postacie i nie pokazała ich tylko powierzchownie, ale ukazała ich osobowości i skomplikowane wzajemne relacje. Poznajemy sympatyczną panią profesor Barską, niezwykle ciepłą starszą panią oraz jej rodzinę; wredną i niesympatyczną od pierwszego wejrzenia ciotkę Iwonę (straszna kobieta, gdybym mogła wytargałabym ją za kudły); przyjaciela Michała i jego siostrę Beatę, nazywaną pieszczotliwie Bemolką. Bemolka do szatan nie kobieta (no prawie, bo młoda ma ledwie piętnaście lat), jest przy tym bardzo sympatyczną postacią.
Nigdy dość emocji
Oprócz radzenia sobie z ogromną tragedią, depresją, żałobą, ważne są też relacje między młodymi, trudne relacje rodzinne. Nie myślcie sobie, że przez poruszaną tematykę książka jest spowita aurą smutku. Smutek tu znajdziecie nawet w sporych ilościach, ale i odrobinę humoru, i ciepło wynikające z życzliwości innych ludzi, i codzienne zmagania z nową rzeczywistością i pozornie trywialnymi zajęciami - nawet sobie nie wyobrażacie jak ja dobrze rozumiałam Anię, gdy uczyła się palić w piecu.
Ania usiłuje pogodzić się ze śmiercią rodziców, jakoś oswoić tę nową sytuację, na którą nikt jej nie przygotował. Prowadzi rozmowy z nieżyjącymi rodzicami, które są bardzo wzruszające.
"Mamo, poprowadź mnie przez tę samotność. Chociaż nie, jak mogę niepokoić ją, niech najpierw odpocznie. Po całym życiu, po wszystkich trudach, po śmierci. (...)Nie będę jej niczym martwić. Mamusiu, bądź szczęśliwa. Gdziekolwiek jesteś. Bądź szczęśliwy, tato. Dam sobie radę. Tak długo, jak długo będę umiała."
A na deser tajemnica
Pod koniec, gdy wydawać by się mogło, że wszystko już wiemy autorka serwuje nam pewien zwrot akcji: zaledwie kilka scen, parę niedopowiedzeń, nie zadanych pytań wystarczy by pozwolić czytelnikowi zwietrzyć jakiś sekret.
Podsumowanie
Sięgając po "Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności" dostajemy do ręki niebanalną i pięknie napisaną historię walki młodziutkiej Ani. Walki o siebie, swój dom, swoje miejsce w życiu. Ponosi porażki, upada, ale podnosi się i idzie dalej. Z pewnością nie dałaby rady, gdyby nie jej wewnętrzna siła, którą w sobie odnalazła dzięki życzliwości osób z jej otoczenia i nowych, których poznała. To piękna historia, która pokazuje, że są dobrzy ludzie na tym świecie, którzy nie widzą tylko końca swojego nosa, ale wrażliwi są na krzywdę i potrzeby innych. Mamy i pierwszą miłość w kilku odsłonach, bo pomimo dramatu, życie toczy się jak dawniej. I w pewnym momencie jest tak słodko-gorzko, ale bardzo prawdziwie i szczerze.
Nie lubię przesłodzonych historii, lubię historie bolesne, serwujące solidną dawkę emocji. I taka właśnie jest powieść Elżbiety Sidorowicz. Będę ją polecać każdemu koneserowi dobrej literatury, bo z pewnością do takowej zalicza się debiut E. Sidorowicz. I czekam niecierpliwie na drugi tom "Okruchów..."
"Teraz minął prawie rok. Jaka jestem po tym roku? Czy kiedykolwiek się z tym wszystkim pogodzę? Czy moje poranione serce jeszcze się kiedyś podniesie? Serce ze zgubioną sprężynką, z wylatującym kółkiem zębatym, mały, popsuty aparacik, wciąż ustający, kulawy.
Miałam dumne, zuchwałe serce. Co się z nim stało?"