Niedaleka przyszłość, Zjednoczona Europa – wypełniły się oto przestrogi głosu wołającego na pustyni, a lewacy dzięki podstępnej polityce tolerancji wprowadzili tak umiłowany przez nich terror. Najwyraźniej jednak na Starym Kontynencie nieźle się wiedzie, bo rząd nie ma nic innego do roboty, jak koncentrować wszystkie swoje siły na utrudnianiu życia nędznemu odsetkowi chrześcijan. Katolicy pozbawieni są wszelakich praw, papież porzucony przez Watykan czmychnął do Afryki, a arcybiskup (sprzedajna świnia) decyduje się oddać władzom bezcenną Chustę z wizerunkiem Chrystusa. Jednak opiekun relikwii, ojciec Jan, nie może się pogodzić z tym świętokradztwem i natchniony przez Boga bierze Chustę pod pachę i przemierzając Wschodnią Prowincję planuje przekroczyć granicę. Rozpoczyna się wielka i niewyobrażalnie nudna ucieczka, wszystkie nieudolne siły bezpieczeństwa zostają skierowane przeciw Janowi, jeden niepokorny mnich rozpoczyna cały łańcuch bezsensownych psychologicznie nawróceń – czy odwaga i wiara jednego człowieka są w stanie zmienić oblicze całego kraju?
Te pościgi, te wybuchy, te filozofie, te tragedie… Brzmi obiecująco, ale tak naprawdę książka jest po prostu spisem wymysłów osoby cierpiącej na traumę braku traumy – nie załapała się na krwawe prześladowania chrześcijan ani rządy totalitarne, gdzie można by było zostać malowniczo zamordowanym z Bogiem na ustach, to sobie chociaż fantazjuje o tym, jaka to jest uciskana, hipsterska i bohaterska. A jak to w marzeniach bywa, charaktery – a raczej typy rodem z apokryfów – są malowane spasioną, jaskrawą kreską, więc nie liczcie na żadne skomplikowane postacie czy wiarygodne przemiany duchowe w tej bajce mającej przekonać przekonanych. Narrator staje na głowie, żeby wyraźnie przedstawić, komu kibicować, kogo potępiać, ale jak to z nachalnością bywa… Tak się składa, że postacie mówiące z sensem (tu przedstawiane jako tchórze i konfidenci, którzy nie lubią ryzykować liczeniem na cud) budzą u mnie zdecydowanie więcej sympatii niż bohaterowie, którzy myślą o swoich dzieciach tylko w kontekście męczeństwa i los swojej rodziny podporządkowują kruchemu ego. Czarnobiałość nie mija też poszczególnych wątków, w których prawdopodobieństwo wygina się z trzaskiem, a świat przedstawiony kreuje się na bieżąco zależnie od potrzeby autora, jakby Terlikowski pisał to na kolanie na minutę przed dzwonkiem i nie miał czasu poprawić detali. I tak oto w świecie, które chrześcijaństwa boi się i nienawidzi, można spokojnie studiować sobie teologię, a także brać katolickie śluby. Albo namierzenie przestępcy zasuwającego na piechotę jest absolutnie niemożliwe mimo wszechobecnego sprzętu szpiegującego obywateli. Najpierw dowiadujemy się, że potencjalny niż demograficzny w Cywilizacji Śmierci rozwiązany jest dzięki obcokrajowcom, by zostać później poinformowanymi, że przez granice pchła-ninja się nie prześlizgnie, a tym bardziej napływ uchodźców. Wiccanka niepotrafiąca cieszyć się pięknym krajobrazem, bo nie może dostrzec żadnych przydrożnych krzyży, o których wie tylko z opowieści rodziców. Raz korzenie islamskie otwierają szeroko drzwi do kariery, raz ją całkowicie uniemożliwiają. W państwie mającym hyzia na punkcie ekologii jeździ się samochodami na benzynę, i tak dalej, i tak dalej… Tak to jest, jak bez doświadczenia w szyciu, z rozlatującym się warsztatem i bez projektu próbuje się ze sobą zszyć grubą nicią wszelkie mity na temat nielubianej grupy społecznej.
Książka miała być zapewne ponurym ostrzeżeniem przed upiorną rzeczywistością, szokować degrengoladą i przyprawiać o dreszcz subtelną grozą. Jednak żeby przed czymś przestrzegać, to trzeba mieć o tym czymsiu odrobinę pojęcia, jak się chce przygnębiać, to należałoby nauczyć się wprowadzania subtelnych odcieni, a jak aspiruje się do moralizowania, to dobrze by było wyściubić nos spoza najswojszej prawdy i spróbować zrozumieć drugiego człowieka. Tymczasem Terlikowski pisze scenariusz do filmu w stylu „Czy leci z nami pilot?” pełen jaskrawej satyry na lewactwo i absurdalnych gagów, po czym z niezrozumiałych powodów opatula go okładką przeznaczoną dla serii „Wielcy Prorocy”. Czego to tu nie ma! Studenci medycyny przeprowadzający obowiązkową aborcję na drugim roku studiów. Biblia księgą zakazaną, ewentualnie dopuszczoną wersją jest wydanie w tłumaczeniu homoseksualno-feministycznym (cokolwiek by to nie było). Po ZOO zostaje tylko wybieg dla niedźwiedzi, w którym wiszą zdjęcia byłych dyrektorów ku przestrodze. Eutanazja to jeden wielki pretekst do handlu narządami, póki ciepłe. Kliniki aborcyjne buduje się w pakiecie z „niewielkim parkiem, z bieżnią, boiskami i przestrzenią do jazdy konnej”, żeby znudzone nastolatki przetrzymywane tam siłą nie uciekały. Katolicy żyją w gettach, bez Internetu i w nędzy, jak zwierzęta, a turyści przyjeżdżają fotografować ich ceremonie religijne. Stare, dobre in vitro zostaje zastąpione przez klonowanie, słowa dziecko-rodzic zostają zastąpione kopią-wzorem. Jedna z postaci, przeambicjonowany pracownik służb bezpieczeństwa o arabskich korzeniach, nazywa się Hassan Obama. Do bycia księdzem trzeba mieć licencję. Supertajny zakon szykujący się na wojnę, ćwicząc walkę szablą i studiując sarmackie teksty, dzięki czemu rozwala oddział specjalny wyposażony w najnowsze zdobycze technologii. Ludzie decydują się na eutanazję z nudów (sic!), albo są opętani przez diabła (sic!?). Jedna z popularnych stacji radiowych nazywa się Laik FM. Transseksualiści porywają dzieci za przyzwoleniem władz. Przymusowe obozy nawracające na homoseksualizm. Szkolenie pracownika służb bezpieczeństwa polega na codziennym seksie i jaraniu trawki, oj, długo by wymieniać!
Ale przecież „Operacja <Chusta>” to nie tylko wnikliwa analiza kondycji moralnej Europy, ale też powieść sensacyjna. Zresztą, na tym samym poziomie. Czysto teoretycznie, bezustannie mamy wielki pościg i wyścig z czasem, praktycznie nie idzie odczuć napięcia czy grozy obławy – no bo czemu ma to obchodzić czytelnika, skoro poszukiwani nic sobie z tego nie robią. Miast się spieszyć, to zachodzą to tu, to tam, wszechobecne maszyny szpiegujące czy niecackające się Biuro najwyraźniej się nie spieszą, za każdym zakrętem nielegalna organizacja ze znajomymi Jana czeka z kawą, a ucieczka zaczyna przypominać RPG pełne questów (niestety, wszystkie zadania poboczne to misje eskortowe). To nie do wiary, że można tak nudno i bez polotu opisać podpalenie kliniki aborcyjnej, egzorcyzmy, gigantyczne demonstracje czy porachunki z sektami. Już nie mówiąc o tych straszliwych niebezpieczeństwach i przeszkodach stojących na drodze naszych bohaterów. Jak na przykład zabezpieczenia dające wyłączyć się jednym przyciskiem. Albo ochrona niesprawdzająca żadnych dokumentów tożsamości. Tudzież pomieszczenia strzeżone tak pilnie, że można do nich wejść dzięki przyklejonym wąsom i wyjść przez okno. Właściwie największym problemem jest konieczność przebrania się dla dobra sprawy w damskie ubrania, przez co nasi supermęscy mężczyźni cierpią niewyobrażalnie, bo lepiej zginąć, niż włożyć spódnicę (mama mówiła, że jak będziesz wkładał ciuchy sprzedawane z myślą o przeciwnej płci, to przyjdzie gender i cię zje).
Ta książka to szczerozłota komedia, choć zdecydowanie mniej wesoło się robi, gdy do czytelnika dociera, że to wszystko na serio. Ktoś naprawdę tak płasko postrzega świat, jakikolwiek dialog z drugą stroną uznaje za zdradę, pochwala walkę zbrojną w imię religii, głoszenie kreacjonizmu uważa za odwagę i postrzega ludzi myślących inaczej jako karykaturalne maszkary bez jakichkolwiek hamulców moralnych. W książce są i inne niepokojące tropy, jak bezustanne dawanie do zrozumienia, że religie inne niż katolicyzm (bo i inne odłamy chrześcijaństwa mają za uszami) są fałszywe i zdecydowanie gorsze, a kobieta jest jedynie wtedy postacią pozytywną, gdy jest piękna, pokorna i oddaje się dzieciom – wszystkie babochłopy robiące karierę, lubiące seks i niepragnące związków z facetami czy potomstwa proszę won. Zabrakło w tym bingo tylko gejowskiego lobby.
Polecić, nie polecić?... Z jednej strony, książka jest bardzo nudna, źle napisana i podporządkowana nachalnemu moralizatorstwu. Z drugiej – Terlikowski zachwyca swoimi dzikimi pomysłami (choć paradoksalnie ma zbyt małą wyobraźnię, by móc wykreować świat, w którym nie ma nauk przedmałżeńskich) i hipnotyzuje bezwstydem, z jakim wypisuje te absurdy. Niewątpliwie jednak książka jest jedyna w swoim rodzaju i warto ją przeczytać choćby ku przestrodze, jak ideolo potrafi wykrzywić dzieło.
^ ja, czytając o sarmatach-wanna-be zwyciężających szabelkami służby specjalne, koloryzowane
[Recenzja została po raz pierwszy (18.03.2015) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]
Druga połowa XXI wieku. Europą rządzi wszechwładna policja polityczna walcząca z fundamentalizmem religijnym. Papież, wypędzony z Rzymu, przebywa na emigracji w Afryce. Katolicy zepchnięci do gett na ...
Druga połowa XXI wieku. Europą rządzi wszechwładna policja polityczna walcząca z fundamentalizmem religijnym. Papież, wypędzony z Rzymu, przebywa na emigracji w Afryce. Katolicy zepchnięci do gett na ...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @KazikLec
Chryzantema, cytra, topór
To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...
1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...