Czy można wybaczyć przeszłość, jeśli nigdy nie poznaliśmy całej prawdy?
To pytanie nie dawało mi spokoju przez całą lekturę „One Second to Love” Kristiny Moninger. Książki, która wciągnęła mnie do świata pachnącego morską bryzą, przesyconego niedopowiedzeniami, tęsknotą i dawno pogrzebanymi emocjami. I choć z pozoru może wyglądać jak letnia opowieść o przyjaźni i miłości, skrywa w sobie znacznie więcej – to historia o cienkiej granicy między lojalnością a zdradą, o winie, której echo odbija się latami i o tym, jak jedna sekunda może zmienić wszystko.
Mamy tu pięć dziewczyn, z pozoru tak różnych, że aż trudno uwierzyć, że coś je połączyło. A jednak – wakacyjny obóz na wyspie, surfing i młodzieńcze marzenia zrobiły swoje. Jednak historia nie zaczyna się od beztroskich chwil – a raczej od pustki po Josie, która zniknęła bez śladu, zostawiając pęknięcie w każdej z nich. Szczególnie w Avery, która po latach – jako wypalona gwiazda rocka – wraca na tę samą wyspę i… nie jest gotowa na to, co ją tam czeka.
Moninger pisze w sposób, który chwilami aż boli. Nie owija w bawełnę, nie wybiela postaci. Avery to bohaterka, której nie da się jednoznacznie ocenić – rozdarta między przeszłością a teraźniejszością, między przyjaźnią a zdradą, między Jake’em a ciszą, którą zostawił po sobie ich niedokończony romans. A Jake… cóż, to jeden z tych bohaterów, których jednocześnie się kocha i ma ochotę potrząsnąć. Relacja między nimi jest jak tykająca bomba – pełna niedopowiedzeń, emocji, które buzują tuż pod powierzchnią, a jednocześnie tak przejmująco ludzka. Nieidealna, momentami toksyczna, ale też… prawdziwa.
Największym plusem tej książki była dla mnie atmosfera – duszna, napięta, wakacyjna i jednocześnie przesycona żalem. Czułam, jakby każdy powrót do przeszłości Avery wywoływał kolejne fale, które zmiatają wszystko, co znała. I choć wątek romantyczny mógłby być bardziej rozbudowany (naprawdę chciałam widzieć, a nie tylko słyszeć, co działo się kiedyś między nią a Jake’em), to nadrabiał to klimat i warstwa emocjonalna – wylewały się z każdej strony.
Zaskoczyło mnie, że historia przyjaciółek nie jest tu podana w cukierkowej otoczce. Ich relacje są trudne, pokomplikowane, pełne żalu, zazdrości i sekretów. Zamiast bajkowej paczki dziewczyn z różowymi kokardkami dostajemy obraz brutalnie prawdziwy – i właśnie dlatego ta książka rezonowała ze mną jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej strony. Bo przyjaźń, tak samo jak miłość, potrafi być piękna… i boleśnie nieprzewidywalna.
Mam jednak niedosyt – bo wszystkiego było tu trochę za mało. Za mało scen romantycznych, za mało konfrontacji, za mało faktów na temat zniknięcia Josie. Czułam, że Moninger celowo zostawia mnie z tysiącem pytań bez odpowiedzi. I wiecie co? To działa. Bo ja już czekam na drugi tom. Muszę wiedzieć, co dalej.
„One Second to Love” to książka, która wciąga jak wir, nie pozwala się odłożyć, ale też nie podaje wszystkiego na tacy. Nie jest idealna, ale ma w sobie ten pierwiastek uzależniający, który sprawia, że nawet jeśli się frustrujesz – nie przestajesz czytać. I choć spodziewałam się czegoś innego, to jestem zadowolona. A nawet trochę rozbita. Tak jak powinno być po dobrej historii.