Która z kobiet — choć przez chwilkę — nie wyobrażała sobie cudownej miłości? Takiej wiecznej, kolorowej i czułej. Można doznać ogromnego rozczarowania, gdy książę okazuje się być zwykłą ropuchą. Co zrobić w takiej sytuacji? Zaplanować zbrodnię doskonałą?
Nazwisko Olgi Rudnickiej obiło mi się o uszy dłuższy czas temu, ale jakoś nie zgłębiałam się w jej twórczość. Nadarzyła się okazja, aby przeczytać najnowszą powieść, utrzymaną w klimacie komedii. Nie zabrakło też wątku kryminalnego. Powoli podchodziłam do tej książki. Zabawna okładka, więc bez czytania opisu już wiedziałam, że można spodziewać się czegoś dowcipnego. I przeczucie mnie nie myliło. Olga Rudnicka sięgnęła po motyw, który nadawałby się na serial. Humor, pędząca akcja i bardzo zakręcone bohaterki. Czułam pewne skojarzenie z paroma polskimi filmami, „Ranczem” — przez ciąg szalonych zdarzeń. Wszystko dzieje się na krawędzi, jest przerysowane. Takie krzywe zwierciadło, które odbija w sobie mocno wyeksponowane cechy wściekłych żon i niewiernych mężów. To bardzo dynamiczna książka, szybko się ją czyta.
Jolka Markiewicz, Marta Solska i Kamila Padecka są przyjaciółkami, które łączy nienawiść do małżonków. Pozornie mają wszystko. Wspaniałe domy, eleganckie ubrania, ale żyją w cieniu i brakuje im miłości. W końcu miarka się przebiera i kobiety wpadają na niecny plan. Postanawiają zamordować swoich mężów, bo rozwód nie wchodzi w grę. Każda z nich podpisała intercyzę i w razie rozstania odejdzie z niczym. Pomysł wydaje się być doskonały, ale trochę dziecinna Martusia wyłamuje się z ustalonych zdarzeń i przypadkowo sama zajmuje się całą sprawą. Po piętach depcze policjant o nazwisku Kalinka, a w tle majaczy prawniczka Sandra, która za wszelką cenę chce ukryć swoją niechlubną przeszłość…
Muszę przyznać, że „Były sobie świnki trzy” jest sympatyczną książką. Jednak trzeba mieć do niej odpowiednie podejście i dość lekki dzień. Ja ostatnio ciężko się odprężam, więc tym razem troszkę poległam. Bohaterki mnie denerwowały swoim brakiem rozsądku i typowo materialistycznym spojrzeniem na życie. Trzeba też pamiętać, że przerysowanie jest kluczową cechą tej powieści, więc trzeba przymknąć oko na takie zachowania. Za to moje zainteresowanie wzbudziła postać lekko poboczna — Sandra. Konkretna, gotowa na poświęcenia, dążąca do swoich celów i niezależności. A z lektury dowiecie się, że spotkała ją spora niespodzianka na drodze do wymarzonej kariery…
Nic nie mogę zarzucić stylowi pisania Rudnickiej. Dotrze do każdego, bez względu na wiek i zainteresowania. Naprawdę, autorka wpadła na kilka dowcipnych i ciętych ripost, które koniecznie powinnam zapamiętać. Nie ma w tym głupiego lania wody, dzięki czemu całość czyta się szybko. Ja bez problemu wgryzłam się w powieść, nie trzeba wysilać myśli — tylko śmiać z mało rozgarniętej Martusi. Oj, nie chciałabym jej spotkać w rzeczywistości, choć posiada taki specyficzny urok. Za to Sandrze postawiłabym dobrą kawę.
Myślę, że wrócę do tej książki raz jeszcze. Zaczęłam lekturę w kiepskim momencie, przez co nie mogłam do końca się odprężyć, a czuć potencjał. Nie każdy lubi takie proste poczucie humoru, ale wydaje mi się, iż bywa niezbędne. Słyszałam właśnie o innych powieściach autorstwa Olgi Rudnickiej. Chętnie bliżej zapoznam się z jej twórczością, zaintrygowała mnie, mimo średniego początku tej „znajomości”. Jak wspomniałam wcześniej — wyczuwam prędką ekranizację! Jeśli się mylę, to wszystkie stacje popełniają błąd. Wielu Polaków płakałoby ze śmiechu przy przygodach Marty, Jolki i Kamy. Nawet mam swoje aktorskie typy. Chyba galopuję w swych marzeniach!
„Były sobie świnki trzy” polecam osobom, które lubią optymizm bijący z kart książki. Również fanom kryminałów chcącym odpocząć od trudnych zagadek. Tutaj wszystko podano na tacy, choć przygody bohaterek w pewnym momencie stają się naprawdę skomplikowane!