Ciężko pisać o każdym z trzynastu tomów Serii Niefortunnych Zdarzeń, bo tak naprawdę są one bardzo podobne. Zawsze ten sam schemat: dzieci trafiają pod opiekę nowego członka rodziny, następnie pojawia się Hrabia Olaf knujący niecny plan przejęcia majątku, rodzeństwo jest zdane tylko na siebie i wreszcie – względnie szczęśliwe zakończenie, które jednak nie potrwa zbyt długo.
„Ogromne okno” nie jest pod tym względem wyjątkiem. Wioletka, Klaus i Słoneczko trafiają do Ciotki Józefiny, a jest to kobieta niezwykła. Paranoicznie boi się WSZYTSKIEGO, choć sama żyje w domku nad przepaścią, pod którym roztacza się Jezioro Łzawe. Ale Ciotka poza tą bojaźliwą osobowością ma jeszcze jedną, wyraźnie zarysowaną cechę – uwielbia gramatykę, która jest sensem jej życia. Informację o opiece nad dziećmi Baudelaire przyjmuje z radością, ale jako samotna wdowa nie do końca sprawdza się w roli opiekunki. Nic więc dziwnego, że kiedy na horyzoncie pojawia się Kapitan Szlam, Ciotka Józefina nie dostrzega kryjącego się pod przebraniem Hrabiego Olafa i zaprzyjaźnia się z nowo poznanym człowiekiem.
Tak jak i w poprzednich częściach, Lemony Snicket nie szczędzi sierotom nieszczęść, ale kreując je na bystre i inteligentne, nie pozwala na przejęcie majątku przez Hrabiego Olafa. Dzieci muszą same ratować się z każdej opresji, bo ani Ciotka Józefina, ani pan Poe nie wierzą, że historia może po raz kolejny zatoczyć koło. No dobrze, w pierwszej części to było nawet zabawne, w drugiej urocze, ale tym razem zaczyna się robić nudne. Nie wyobrażam sobie czytania wszystkich trzynastu części pod rząd z tego prostego względu, iż one się od siebie praktycznie niczym nie różnią. Fajnie, że seria zachowuje ciągłość i stale utrzymuje ten sam poziom, ale Snicket mógłby się pokusić o większą ilość nowych bohaterów niż jeden na tomik. Ponownie mamy do czynienia z lekką formą, która w sam raz nadaje się dla młodych czytelników i tutaj tak samo jak w dwóch poprzednich częściach autor wyjaśnia słowa, które mogłyby przysporzyć dziecku problem. Rzeczą, którą zauważyłam po przeczytaniu „Gabinetu Gadów”, a która powtarza się przy okazji każdej części jest to, że każda z nich ma dokładnie trzynaście rozdziałów, czyli tyle, ile tomów w całej serii. Bardzo ciekawy w swojej prostocie sposób na jeszcze większe podkreślenie nieszczęść, które na każdym kroku spotykają sieroty Baudelaire.
Mimo tego, że wszystkie trzy części były do bólu przewidywalne, to jestem ciekawa jakie nowe nieszczęścia przygotował Lemony Snicket dla swoich bohaterów. Tylko chyba tym razem następne tomy będę sobie dawkować i może wtedy ta schematyczność kolejnych części nie będzie nudzić, a na nowo zacznie bawić i może odrobinkę przerażać?