Aleksandra Szałek to debiutująca pisarka. Swoją pierwszą książkę wydała w 2013 roku dzięki Novae Res. Tytuł jej powieści to „Odwrócony Mag”.
Julie tańczy od dzieciństwa. Teraz udało jej się dostać do prestiżowej szkoły baletowej w Nowym Jorku. Poznaje tam córkę dyrektora, z którą się zaprzyjaźnia. Szkoła to jednak nie wszystko – Julie wpada w oko gwiazda filmowa, Patrick Varner. Chłopak umawia się z nią na spotkanie, ale nie przychodzi. Dziewczyna nie może przestać o nim myśleć. W końcu jednak rzuca się w wir pracy, której ma coraz więcej z powodu semestralnego pokazu. Dzieją się niestety dziwne rzeczy. Julie kilka razy znajduje się w miejscach wypadków i pomaga ludziom wrócić do życia. Nie zawsze to skutkuje – nie udaje jej się uratować jej przyjaciela, Martina, który umiera w szpitalu na zapalenie płuc. Podczas semestralnego pokazuj zjawia się Patrick. Dziewczyna wyrzuca mu, że nie przyszedł na spotkanie. Spotykają się ponownie w nieco innych okolicznościach – chłopak ratuje ją z pożaru. Julie wybacza mu jego zachowanie i zostają parą. Jednak na jej życie czyha wysłannik piekieł, Drake. Patrick, który jest diabłem stara się chronić ukochaną. Uświadamia ją, że dziewczyna jest aniołem, który staje się niewidzialny, gdy tego pragnie i może pomagać innym.
Nie bardzo wiem, od czego zacząć tę część recenzji. Chciałabym napisać coś pozytywnego, ale nie jestem pewna, czy umiem.
Może zacznę od bohaterów. Julie to zwykła dziewczyna z małego miasta, która wyrusza na podbój Nowego Jorku, wkraczając tym samym w dorosłe życie. Początkowo nieśmiała, rozkręca się wraz z rozwojem książki, co potwierdza chociażby umawianie się z aktorem. Przy okazji jest aniołem. Fajnie, prawda? Jednak jak dla mnie Julie to prowincjonalna dziewczyna, która wpada w wielki świat – kluby, alkohol, miłość, zakupy, makijaż. Wszystko to dla niej jest całkiem nowe. Brakowało mi zdecydowanie opisu, który pokazałby jak Julie sobie z tym radzi. Gdzieniegdzie taki opis już się nawet zaczynał, ale szybko gasł. Nie mniej interesująca jest Alice, przyjaciółka Julie. Dziewczyna ma obsesję na punkcie jednego z kolegów, ciągle o nim gada, myśli… 90% jej wypowiedzi ma coś z nim wspólnego. Patrick jak na gwiazdę filmową nie jest w ogóle wyrazisty. To czarny charakter, który podbija serca wszystkich dziewczyn, ale tak naprawdę nawet rozdziały, w których widzimy świat takim, jakim on go widzi, nie powaliły mnie na kolana.
W większości obserwujemy życie z pozycji Julie. Wypowiada się ona w pierwszej osobie, dlatego łatwiej nam ją zrozumieć. Wiemy, co myśli, co czuje i jak reaguje na sytuacje, które jej się przydarzają. Jednak emocji mi w niej jakoś brakowało. Można powiedzieć, że była dość przeźroczysta. Owszem – denerwowała się, złościła, smuciła, cieszyła… ale to jakoś tak blado. Skoro już autorka zdecydowała się na narrację pierwszoosobową powinna trochę bardziej rozwinąć postać Julie.
Język. Narracja jest dobra, nie wybitna, ale dobra. Za to dialogi… Coś tragicznego. Banalne, puste, naiwne, zbyt potoczne. Denerwowały mnie wtrącenia ze slangu, którego chyba teraz się już nie używa (np. „na ej to tramwaj staje, a na dzyń dzyń rusza”). Wydaje mi się, że w ten sposób nie odzywa się do siebie młodzież, no ale mogę się mylić. Przecież nie znam nowojorskiej młodzieży.
Książka naszpikowana jest błędami ze strony korekty. Czasem brakuje przecinków, niektóre kwestie tej samej osoby zaczynają się kilka razy od nowego myślnika, myśli nie zawsze są brane w cudzysłów, a jedna z nich owszem rozpoczęła się znakiem, ale już nim nie skończyła. Poza tym trochę niedociągnięć.
Bardzo podobały mi się znaki graficzne przy paginie. Urozmaicały książkę, nadawały jej indywidualny charakter.
Nie bardzo rozumiem, czemu akcja była przeniesiona do Nowego Jorku. Z wywiadu z autorką zrozumiałam, że dlatego „bo tak”. Ok., niech będzie, ale po co w treści wracać do Polski? Tak naprawdę nawet nie wracać, co skoczyć do niej na minutkę. No i kolejna rzecz, której nie potrafię odgadnąć – tytuł. Wiem, że to nawiązanie do Tarota, ale nie bardzo zrozumiałam, czemu akurat taki, a nie inny.
Plus jest jeden – autorka nie podchwyciła starych i sprawdzonych przez wielu postaci, lecz stworzyła własne. Anioły, diabły i walka dobro-zło są tu nieco zepchnięte na bok, przyćmiewa je szczęśliwa miłość i zajęcia szkolne. No i w połowie książki jeszcze połączenie obu kwestii, czyli podrywający Julie nauczyciel.
Jedno jest pewne – książkę czytałam błyskawicznie. Nie wiem czemu, ale tak właśnie było.
Komu ją polecam? Sama nie wiem. Wiele opinii, które widziałam było przychylnych. Ja jak zwykle muszę być inna. Jak na debiut to i tak całkiem niezła pozycja, chociaż ja nie zostałam fanką tej książki. Wielu spodoba się wątek miłosny, innym fantastyczny, innym jeszcze szczypta thrilleru. Wszystko to jednak dla mnie za mało. Może po prostu oceńcie sami, czy ta książka wam się podoba, czy nie. Nie zachęcam, nie zniechęcam.