Jandy Nelson jest agentką literacką i poetką, mieszka w San Francisco. Jej wydana w 2010 roku powieść „Niebo jest wszędzie” od razu zyskała rzesze fanów wśród młodych czytelniczek, zdobywając również cenne wyróżnienia literackie. To książka obok której trudno przejść obojętnie, wyjątkowa i z dużym ładunkiem emocjonalnym.
Lennie przeżywa żałobę – zmarła jej starsza siostra i dziewczyna nie potrafi sobie poradzić z tą stratą. Zwłaszcza, że były z Bailey nierozłączne, mówiły sobie o wszystkim, dzieliły pokój. Dziewczyny były zżyte także dlatego, że oprócz siebie, nie miały nikogo, nie licząc babci Gram i wujka Big’a z którymi mieszkają. Matka dziewczynek porzuciła je, gdy miały po kilka lat i zniknęła, nie pozostawiając po sobie śladu. Dziewczyny nie znają też swojego ojca, bądź ojców. Rodzina tłumaczy, że to przez tajemniczy „gen wędrowca” ich matka miała niespokojną duszę i nie potrafiła żyć w jednym miejscu. Ta nieznana kobieta, tajemnicza matka, której dziewczyny nie miały okazji poznać, spędzała im sen z powiek. Często fantazjowały o tym, gdzie właśnie jest i kiedy wróci. A teraz wszystko się zmieniło – Bailey umarła, nigdy jej nie poznawszy, a Lennie została sama.
„Mój pierwszy dzień po powrocie do szkoły wygląda tak, jak się spodziewałam: kiedy wchodzę, korytarz udaje Morze Czerwone, rozmowy cichną, oczy rozpływają się od nerwowego współczucia i wszyscy gapią się na mnie, jakbym trzymała na rękach martwe ciało Bailey – i pewnie je trzymam. Jej śmierć oblepia mnie całą, czuję ją i wszyscy ją widzą…”
Próbując oswoić swoje cierpienie, dziewczyna zapisuje wszędzie słowa, wiersze, wspomnienia o siostrze, dialogi. Naznacza swoimi myślami strony książek, papierki, korę drzew, kubki i pojedyncze karteczki – rozrzuca je w lesie, na drodze, nad wodą. Wylewa z siebie swój żal, ale nie chce się nim z nikim dzielić. Tęsknotę za siostrą dzieli z jej chłopakiem – Toby’m, aż w pewnym momencie oboje z zatrwożeniem stwierdzają, że coś ich do siebie przyciąga jak magnes. Jest jeszcze Joe, nowy uczeń w szkole, również rozpalający serce Lennie. Dziewczyna czuje się omotana, zdezorientowana i zagubiona. Nie wie, jak ułożyć swój świat po śmierci najbliższej osoby.
„na naszych wspólnych zdjęciach
ona zawsze patrzy w obiektyw
a ja zawsze patrzę w nią”
Książka „Niebo jest wszędzie” porusza jeden z najboleśniejszych tematów – śmierć osoby, którą się kocha i nowe realia bez jej obecności. Tym trudniejsze, gdy historia ta dotyka nastoletniej dziewczyny. Książka tchnie bólem, ale w sposób poetycki, magiczny, nieszablonowy. Słowa, którymi Lennie opisuje swoje cierpienie, ujawniają jej najgłębsze emocje, płyną prosto z serca, są zarazem hołdem złożonym siostrze. Autorce udało uniknąć się tonu sztuczności, użalania się nad sobą, przygnębiających monologów. Nie, jest wprost przeciwnie. Lennie bowiem żyje i odczuwa, jak każda nastolatka, pierwszą miłość, pożądanie, rozkosz. Ona została, i choć ma wyrzuty sumienia względem zmarłej, potrafi też się uśmiechać, czuć się dobrze, grać na klarnecie, cieszyć się życiem. Miłości i rozstania, życie i śmierć, radości i smutki – to wszystko przeplata się w tej książce, krzyżuje, następuje jedno po drugim.
„Żałoba to dom, gdzie nikt cię nie chroni
gdzie młodsza siostra
będzie starsza od starszej”
Nie sposób nie wspomnieć o pięknej oprawie wydania, dopiętej na ostatni guzik. Okładka książki jest miła w dotyku, kojarzyła mi się z czymś delikatnym, puchowym, jak obłok. Czcionka książki jest niebieska, a wszystkie zamieszczone wewnątrz obrazki z zapiskami Lennie, odnalezionymi w różnych miejscach miasta, również mają tę błękitną, dopasowaną do całości barwę. Przeszkadzały mi jedynie pojedyncze literówki i zły zapis nawiasów – brak ich otwarcia. Dodatkowo, każdy rozdział oznakowany jest cyfrą, uwiecznioną na tle nieba. Czytając, mamy wrażenie, że niebo naprawdę jest wszędzie. I że bohaterka w końcu odnajdzie swoje.
Autorce udało się dokonać niemożliwego: nagle uzmysławiamy sobie, że rozumiemy tę smutną dziewczynkę. Że przeżywamy razem z nią, czujemy jej ból i żałość. Choć Lenny twierdzi, że „nikt jej nie rozumie”, to nieprawda. Nawet, jeśli nie przeżyliśmy takiego dramatu, możemy odnaleźć w jej refleksjach cząstkę siebie.
I tak, znowu to się stało. Gdy kończyłam książkę, rozpłakałam się. Ze wzruszenia, ze szczęścia. Takie chwile przypominają mi, dlaczego lubię taką literaturę. Bo wyzwala emocje, których nie trzeba kryć. Jest niesamowitym przeżyciem, polecam ją każdemu. Po prostu mnie oczarowała.