Niemal codziennie spotykamy się z religią w każdym, nawet najbardziej świeckim aspekcie życia. Otaczają nas wieloletnie tradycje, uczestniczy się w obrzędach, jedne postępki dadzą nam „życie wieczne”, a inne wręcz przeciwnie. Czy w takim stężeniu wiary katolickiej dokoła, jesteśmy w stanie jeszcze odróżnić, co jest racjonalne, a co nie? Własne, logiczne myślenie oraz wątpienie w istnienie Boga spotyka się niekiedy z odrzuceniem ze strony społeczeństwa. Andrzej Eldrycz przekazuje w nasze dłonie oprogramowanie, którym chce nas „zabezpieczać przed uleganiem wpływom myślenia magicznego, przypisywaniem nadmiernej wagi siłom irracjonalnym i podatnością na ataki zabobonu, na które wszyscy jesteśmy zarażeni.” Tylko od nas zależy, czy zainstalujemy tego antywirusa i czy będziemy go systematycznie aktualizować.
Książka dzieli się na trzy główne części: Bóg, Religia, Kościół. Każda zawiera parę średnio 1,2 stronicowe rozdziały. W pierwszej autor skupia się na idei bóstwa, a w szczególności na logice chrześcijańskiego Boga. Wprost nazywa go sadystą, który, mimo że jest wszechmocny i wszechwiedzący, nie ruszy palcem, aby ukrócić cierpienia i niesprawiedliwości na ziemi. W dziale zatytułowanym „Religia”, autor wyraża pragnienie, aby wiara i wszystkie jej konsekwencje (chodzenie do kościoła, modlitwa) były traktowane na równi z przekonaniami wynikającymi z zabobonów. Z racji braku uzasadnienia dla wiary i religijności, nie powinny one decydować o sprawach państwa oraz społeczeństwa. W oszczędnych słowach, dostajemy prawdę o ewolucji Biblii do takiej formy, jaką znamy obecnie. Księga ta była wielokrotnie tłumaczona, przerabiana i obrabiana, aby dopasować ją do tego, co wymyślił sobie Kościół. I właśnie o nim jest ostatnia część książki. Eldrycz udowadnia nam, że jest to instytucja, która opiera się jedynie na tradycji, uzurpując sobie o wiele większą władzę, niż zasługuje. Jej macki sięgają w każdy aspekt naszego życia, od prawa zaczynając, na życiu seksualnym wiernych kończąc. Gdy wiara Kościoła stoi w sprzeczności z nauką, empiryzm natrafia na rozum, mamy do czynienia ze słowną manipulacją oraz narzucaniem swoich zasad, choć niegdyś kończyło się to dla naukowca stosem.
Andrzej Eldrycz krytykuje ideę wiary i wszystko co z nią związane, nie skupiając się na jednej tylko religii, aczkolwiek najczęściej sięga po przykłady z katolicyzmu. Przekonuje nas, że nie ma nic przeciwko wierze w boga (nie tylko tego znanego nam z chrześcijaństwa, ale każdego), lecz to sama religia i jej instytucje oraz działania są dla niego solą w oku. Narzucanie swojej wiary innym, uznanie jednego „zabobonu” za prawdziwszy od innego oraz brak pomyślunku ze strony ludzi uczęszczających do kościoła to główne bolączki autora. Nie boi się on nazywać wyznawców religii tchórzami, głupcami czy też kompletnymi ignorantami. Odnosi się on do tych fanatyków, którzy bez namysłu przyjmują każde słowo kościoła za prawdę, mimo ewidentnych braków w rozumowaniu, nie kwestionując niczego. Zauważa naprawdę wiele spraw, do których się przyzwyczailiśmy, a które ewidentnie nie powinny mieć miejsca.
Książka świetnie spełnia rolę swego rodzaju oprogramowania, które instalujemy w naszym mózgu, aby bronić się przed atakami „religijnych drapieżników”. Po jej przeczytaniu już nigdy nie powiemy „proszę księdza” bez uświadomienia sobie irracjonalności tego sformułowania, a każdy nowy duchowny w parafii lub szkole będzie budził pewne podejrzenia. Agnostyka, ateistę, czy też ateika (kogoś, kto nie odrzuca idei boga, ale po prostu jej nie przyjmuje) „Horton Antireligious” tylko upewnia w swoim wyborze. Teorie tu zawarte są logiczne i poparte wieloma rozsądnymi argumentami oraz zabawnymi przykładami. Lekki styl autora sprawia, że te 94 strony mijają w mgnieniu oka. Krótkie, zazwyczaj dwustronne rozdziały, podane w czytelnej formie, z użyciem wielu nagłówków i podtytułów oraz podwójnych odstępów między paragrafami, wyglądają bardzo przejrzyście i porządnie. Ciekawymi elementami są nazwy rozdziałów i ich opisy oraz autorskie neologizmy, np. ateiczność czy też antyklerroryzm. Nie wszystko wygląda jednak kolorowo. Panu Endryczowi zdarza się po parę razy powtarzać swoje teorie i przykłady, a jego żarty niekiedy nużą. Czasem używa on naukowych określeń, których znaczenia nie tłumaczy. Nieco utrudnia to czytanie, jeśli ktoś naprawdę chce zgłębić zawartość e-booka.
Prawdopodobnie zażarci katolicy nie sięgną po tę pozycję, dyskwalifikując ją już za tytuł. Z góry przekreślą jej sens, bojąc się tego, co mogą znaleźć w środku. Ci, którzy się odważą i wykażą zdrowym rozsądkiem, nie pożałują. Trzeba przyznać, że niektóre tezy są uproszczone, autor specjalnie się nie rozpisuje, a na każdy z poruszonych przez niego tematów można by napisać osobną książkę, ale jest to lektura warta poświęconego jej czasu. Wszystkich o otwartym umyśle, zarówno wierzących, wątpiących i niewierzących zachęcam do przeczytania „Horton Antireligious. Oprogramowanie antyreligijne”. Otwiera oczy na wiele spraw, których sobie nie uświadamiamy.