O ile przed laty "Samsara" mnie oczarowała to "Swoją drogą" uważam, za pomyłkę. Tak ze strony autora, że popełnił takową "niedoróbkę", jak z mojej, że się za nią wzięłam i straciłam czas.
Już po opisie pierwszej wyprawy byłam niezadowolona ze względu na sposób podejścia autora do charakteru wyprawy, umiejscowienia swojego przyjaciela, jako tego który jest mniej ważny niż on sam - przewodnik.
Być może niepotrzebnie porównuję te dwa tytuły, bo pierwszy był dla mnie prawdziwą podróżą i czułam się zauroczona spostrzeżeniami osoby przemierzającej dalekie, nie znane mi z autopsji tereny. Natomiast Michniewicz w roli przewodnika nie spisuje się dobrze. A wręcz karygodne jest to, jak poprzez swoje osobiste wynurzenia, spycha bohaterów eskapad na dalszy plan.
Po części jest możliwe, że to wszystko przyjmuje taki wygląd, bo osoby, które wyruszają z Michniewiczem to albo rodzina albo przyjaciel, a właśnie osobiste nacechowanie treści mnie drażniło. Nie trafione moim zdaniem jest tez pakowanie trzech różnych miejsc do jednej książki, bo mam wrażenie, że jej ramy spowodowały nie tylko okrojenie materiału, ale ma się poczucie pośpiechu, z jakim przelatujemy przez pewne kwestie związane z odwiedzanym krajem. Oczywiście treść zawiera odniesienia do kultury i społecznych aspektów bytowania, ale bardziej są to krótkie epizody albo wtręty, z którymi momentami było mi zupełnie nie po drodze, wyczuwając ich nachalność czy wręcz sztuczność. Najbardziej mdła w opisie jest wycieczka do Stanów. Mogę tylko przyklasnąć ojcu autora, który nie czuł się zadowolony, bo ja również nie czułam żadnej fascynacji czytając szczególnie tę część książki.
Odniosłam wrażenie, że to nie tyle książka o podróżowaniu, a o samym Michniewiczu. Nawet bohaterowie wycieczek nie są w centrum, bo pierwsze skrzypce należą się wytrawnemu globtroterowi. Byłam przekonana, że tak zapowiadająca się publikacja będzie zawierać również wrażenia podróżujących z nim towarzyszy. W dodatku nie rozumiem czemu mają służyć rozważania na tematy prywatne. Z założenia to miała być lektura podróżnicza, a nie filozoficzne nurzanie się np w meandrach małżeńskiego pożycia.
Pewnie dobrze, że "Samsarę" przeczytałam wcześniej, bo do dziś zostają mi pozytywne wrażenia. Natomiast, jeśli przyjdzie mi kolejny raz zmierzyć się z jakakolwiek książka Tomka Michniewicza, trudno mi będzie nie oceniać jej przez pryzmat, dopiero co odkrytej u niego megalomanii.
Sporo elementów w tej publikacji mnie rozczarowało, a najbardziej niedopracowanie każdego z planów wycieczkowych, przez co powstały niekończące się opowieści oraz niedopuszczanie bohaterów, by naprawdę przemówili, co można by wykorzystać w końcowym rozdziale każdej z części. Wydaje mi się, że "swoją drogą" poszedł w tym wypadku jedynie autor, a reszta musiała się do niego dopasować.