Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia zatrzymuje was policja by poinformować, że jesteście ostatnią osobą, która widziała waszego znajomego z pracy ŻYWEGO. Alibi może zapewnić wam tylko poznana tego samego wieczoru w knajpie dziewczyna. Problem w tym, że nie wiecie o niej niczego poza tym, że przyjechała na śmiesznym rowerze, czytała książkę, i że dało się z nią porozmawiać o kaczkach. Ani imienia, ani numeru telefonu – zupełnie nic.
Jeśli uważacie, że wpadliście jak śliwka w kompot, to nie mam dla was dobrych wiadomości: prawdziwe kłopoty dopiero na was czekają. Bo pies sąsiadki zjadł dowody, wasz kumpel - wiewiórka - ma większe powodzenie u płci przeciwnej od was, a wy z nudnego, przewidywalnego, „przeźroczystego” dla innych faceta w tanim garniturku, stajecie nagle w centrum uwagi kryminalnego półświatka.
Brzmi intrygująco prawda? A na dokładkę jest niezwykle zmyślne.
***
Po „Kompleks Satsumy” sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że bardzo lubię książki, które uświadamiają mi, że nawet nie wiem, że o czymś nie wiem. Jest bowiem różnica między tym, że nie mam pojęcia np. o inżynierii genetycznej, chociaż wiem o jej istnieniu, a tym, że nie mam pojęcia czym jest tajemnicza SATSUMA, i że w ogóle istnieje coś, co nosi taką nazwę. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym szybciutko znaczenia tego słowa nie sprawdziła. Wujek Google poinformował mnie więc, że SATSUMA to: półwysep wyspy Kiusiu (Japonia), nazwa prowincji, domena feudalna, pancernik, ślimak, a także mandarynka, która przez niektórych za mandarynkę uważana nie jest, czyli tak ogólnie mówiąc chodzi o mandarynkopodobny cytrus. I to ostatnie znaczenie bardzo fajnie wpisuje się istotę powieści, ale w jakim kontekście musicie odkryć już sami - bo w tym właśnie cała frajda.
Po drugie dlatego, że gdy ktoś próbuje mnie usilnie przekonać, że jakaś książka rozbawi mnie do łez, to bez dłuższego zastanowienia wołam: „sprawdzam”. Ów odruch wynika z tego, że mam dosyć specyficzne poczucie humoru i mało co mnie śmieszy. W tym konkretnym przypadku, może nie zaśmiewałam się w głos, ale podszyta brytyjskim humorem afera w którą wpakował się główny bohater, powodowała, że uśmiechałam się co jakiś czas pod nosem. A to w moim przypadku wiele znaczy. Mogę was więc z przyjemnością poinformować, że w tej konkretnej powieści (co by nie mówić napisanej przez komika) nie znajdziecie tanich gagów, miałkości ani trącącego sztucznością silenia się na żarty.
Oryginalne w sposobie połączenie obyczaju z kryminałem, muśnięte nutą romansu i okraszone, momentami czarnym, humorem, okazało się działać na mnie lepiej niż się spodziewałam. Intrygująca sieć zdarzeń, w którą wpadają bohaterowie nie pozwala odłożyć książki, dopóki dopóty nie dowiemy się, gdzie ich to wszystko zaprowadzi. Ponadto nie da się nie polubić głównego bohatera, niby nie wyróżniającego się niczym z tłumu, a jednak wyjątkowego, jeśli pozna się go bliżej. A to znowuż skłania do refleksji, zatrzymania się na chwilę i rozejrzenia wokoło. Bo ilu takich poczciwych Garych mijamy codziennie w pośpiechu, ile osamotnionych starszych pań mieszka w okolicy, ile mądrych dziewczyn dokonuje kiepskich wyborów i nie potrafi wygrzebać się z szamba? I ile czasami trzeba się nachodzić, by znaleźć w końcu to czego wcale się nie szukało?
„Kompleks Satsumy”, to z jednej strony lektura niewymagająca, idealna na leniwy letni wieczór, z drugiej, nieco zadziorna, przyjemna i pełna błogiego ciepła opowieść o życiowych zakrętach, wielkim mieście i o tym, że w określonych warunkach każdy może zostać bohaterem.
P.S. Podoba mi się także to w jaki sposób Gary wykorzystuje radę swojej mamy. Ta często powtarzała mu, żeby wykorzystał swoją bujną wyobraźnię (skoro już ją ma, niech się do czegoś przyda) do ubarwienia szarego życia, zmiany perspektywy i zabijania nudy.
„Mam na imię Gary. Mam trzydzieści lat i jestem asystentem w kancelarii prawniczej w Londynie. Opisanie mnie jako nijakiego byłoby niesprawiedliwe, ale prawda jest taka, że nie za bardzo rzucam się w...
„Mam na imię Gary. Mam trzydzieści lat i jestem asystentem w kancelarii prawniczej w Londynie. Opisanie mnie jako nijakiego byłoby niesprawiedliwe, ale prawda jest taka, że nie za bardzo rzucam się w...
“Życie zaczyna się po opuszczeniu strefy komfortu”. Gary Thorn jest niepozornym, z nieco za dużym nosem mężczyzną. Jego życie, codzienność jest bardzo przewidywalna, wręcz nudna. Od dawna cho...
„Kompleks Satsumy” to książka napisana przez Boba Mortimera, która przede wszystkim intryguje tajemniczym tytułem, który nawet nie podpowiada czytelnikowi, czego może się spodziewać. Dostałam dużą da...
@Gosia
Pozostałe recenzje @alicya.projekt
Szczodruszka!
Pojęcie czasu nawet nam dorosłym sprawia kłopot. Z jednej strony potrafimy odmierzać go poprzez obserwację cyklicznych zjawisk, a z drugiej, gdy zaczniemy się nad jego i...
@ObrazekGdy zapada noc, w gęstym mroku majaczy zawodząca żałośnie postać Białej Damy, przechadzającej się samotnie po zamkowym dziedzińcu. O dreszcze przyprawia daleki...