Janusz. L. Wiśniewski to pisarz, który parę lat temu urzekł mnie swoją książką. Mowa oczywiście o „Samotności w Sieci”. Gdy ów bestseller na dobre zadomowił się w księgarniach wiele pań w każdym wieku wzdychało do idealnie wykreowanego Jakuba, mężczyzny o kobiecym sercu. Później czytałam jeszcze opowiadania tego autora i w nich również dało się rozpoznać charakterystyczny styl i wrażliwość pisarza. Przyszła więc kolej na kolejną powieść – „Bikini” i podsumowanie wrażeń.
Anna Maria jest antyfaszystowską Niemką, mieszkanką powojennego Drezna. Akcja książki zaczyna się w momencie, gdy druga wojna światowa właśnie dobiega końca, Amerykanie wyzwalają okupowane ziemie, a rodzinne miasto bohaterki zostaje zbombardowane i zrównane z ziemią. Szukając schronienia Anna stopniowo traci całą rodzinę, aż ostatecznie zostaje zupełnie sama. Jej dom nie istnieje, została po nim tylko spróchniała deska – wszystko, co Anna dotąd znała, rozsypuje się i znika. Dziewczyna obiektywem swojego ukochanego aparatu stara się uwiecznić zniszczenia wojny, mijanych ludzi, ból i stratę. Wtedy na jej drodze staje młodzieniec, który udziela jej schronienia w bunkrze wyłożonym trumnami. Młodzi spędzają razem trochę czasu, zbliżają się do siebie, ale niefortunny przypadek wkrótce ich rozdziela. Anna nie zna nawet imienia swojego towarzysza, gdyż najpierw nie chciała, by je zdradzał, a później jego krzyk został zagłuszony przez jazgot odjeżdżającego pociągu. Samotna dziewczyna postanawia schronić się u ciotki, swojej jedynej żyjącej krewnej.
Dotąd akcja książki skupia się wyłącznie na losach Niemki i osób, które w jakiś sposób zapisują się w jej biografię. Nagle jednak narracja robi przeskok – z upadającego Drezna do tętniącego życiem Nowego Jorku. Poznajemy tu Stanleya – przebojowego kobieciarza, fotografa „Times’a”. Redaktor naczelny pisma zleca mu nietypową misję – ma udać się do Niemiec i robić tam zdjęcia – udokumentować wszystko, uwiecznić ofiary wojny, zgliszcza, zniszczenia. Zerwany ze snu w środku nocy, oderwany od poznanej właśnie pięknej Doris, dziennikarz ubiera się, bierze najpotrzebniejsze rzeczy i udaje się na lotnisko. Zaczyna się przygoda, która wkrótce splecie losy tych dwojga, raz na zawsze odmieniając życie każdego z nich.
Wiśniewski w tej powieści pozostaje wciąż tym samym Wiśniewskim, który potrafi uwieść czytelnika, wzruszyć, zaciekawić, przywiązać. Książka przyciąga i czyta się ją z zapartym tchem, bardzo szybko, mimo iż to sporych rozmiarów tomisko. Powieść jest wielowątkowa, a uzyskano to dzięki trzecioosobowej narracji, która naprzemiennie porusza tropem pary bohaterów, zahaczając po drodze o życiorysy innych, drugoplanowych postaci, niemniej ciekawych. Wiśniewski potrafi wpleść w tekst główny wiele wątków pobocznych, za pomocą rozbudowanych opowieści bohaterów, rozmów, wspomnień. Niecodzienny jest też sposób zapisu tekstu. Kolejne rozdzialiki przywodzą na myśl dziennik podróży, dzięki oznaczaniu daty, pory dnia i miejsca pobytu bohaterów. Pogrubiona czcionka jest zapisem tego, co się aktualnie dzieje, zgodnie z nagłówkiem. Jednak pojawia się też zwykła, blada kursywa – to te fragmenty, które nie wpisują się bezpośrednio w teraźniejszość, ale na przykład są retrospekcjami bohaterów, opowieścią o ich przeszłości albo przyszłości, wspomnieniem tego, co minione, a dotąd nie zostało opisane. Taki podział urozmaica i wzbogaca lekturę. I to nie koniec niespodzianek – ponieważ pasja fotografii to coś, co połączyło Annę i Stanleya, złożono jej hołd w postaci autentycznych czarno-białych zdjęć, które możemy gdzieniegdzie odnaleźć, dokumentujących to, co w książce zostało zasygnalizowane.
Książka Wiśniewskiego dotyczy trudnego okresu powojennego, pokazując różne oblicza wojny i historie ludzi w nią uwikłanych. To kopalnia ciekawostek historycznych, źródło wielu cennych informacji, otoczonych spójną, wciągająca fabułą. Zazwyczaj nie sięgam po tego typu literaturę, unikam tematyki wojennej w książkach, bo po prostu jej nie lubię, ale tym razem nazwisko autora skłoniło mnie do lektury i nie żałuję. Główną bohaterką jest Niemka, musząca odnaleźć się w nowym kraju, gdzie jej narodowość kojarzy się od razu z tym, co najgorsze – z Hitlerem, reżimem, złem. Dziewczyna będzie musiała zaadoptować się w nowym miejscu i udowodnić, że nie można obciążać odpowiedzialnością za wojnę całego narodu. Ale w książce zarysowane są też inne, bardziej przyziemne problemy: trudne stosunki w rodzinie Stanleya, poszukiwanie miłości i zrozumienia, uwikłanie w historię, nietolerancja. Książka niby zupełnie inna, a jednak klimat „Samotności…” wciąż gdzieś pobrzmiewa i po cichu wypełnia jej strony. Można zarzucać autorowi, że jego powieści trącą banałem, że są przesłodzone i wyidealizowane, ale nie zmienia to faktu, że taka literatura powstaje, bo właśnie takie książki chcemy czytać. Ja polecam! :)