Stan Nevada, wbrew obiegowej opinii, słynie nie tylko z prowadzącego bogate nocne życie miasta Las Vegas, skąpanej w piekle neonów stolicy światowej rozpusty, hazardu i handlarzy bronią, gdzie ślub można dostać w kilka minut, a rozwód zapewne jeszcze szybciej (jeśli wierzyć kolorowej prasie). Nevada to także serce całego morza teorii spiskowych, w które najczęściej zamieszany jest złośliwy i podstępny amerykański rząd, jeszcze częściej kosmici, a niekiedy nawet przebiegli rosyjscy szpiedzy. Gdyby wierzyć we wszystkie te opowieści, można by dojść do wniosku, iż w tym pustynnym zakątku wydarzyło się więcej niezwykłych rzeczy niż na całej kuli ziemskiej razem wziętej.
Dean Koontz już raz – co najmniej raz – zabierał nas na przejażdżkę po owym rejonie. Tym razem wracamy tam po to, żeby poznać historię Christiny Evans, tancerki oraz wziętej autorki kasowych przedstawień, oraz jej zmarłego przed rokiem syna. Od śmierci chłopca upłynęło już wiele czasu, a Christina przecierpiała wiele bezsennych nocy i powracających wspomnień. Jednak nagle okazuje się, że sprawa nie jest do końca zamknięta – ktoś lub coś pozostawia jej zawoalowane znaki, zdające się mówić: on nie umarł. Czy warto mieć nadzieję wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu? Czy warto narażać życie dla poznania czegoś, co może się okazać tylko kolejnym złudzeniem? Żeby poznać odpowiedzi na te pytania, Christina będzie musiała zmierzyć się z siłami wykraczającymi poza ludzkie rozumienie świata, zmierzyć się z bezwzględnymi przeciwnikami, dla których ludzkie życie nie przedstawia większej wartości, a także stawić czoła własnym paraliżującym lękom.
Niestety, „Oczy ciemności” nie posiadają unikalnego klimatu ani sprytnie poprowadzonej fabuły, które cechowały najważniejsze książki Koontza. Narracja jest sprawna, ale forma dość niekonsekwentna: miejscami dramaty i wątki humorystyczne przeplatają się niepotrzebnie, psując nastrój i minimalizując uczucie zagrożenia. Język powieści zdaje się niedopracowany, jakby została napisana w pośpiechu i bez przekonania. Co dziwne, największą wadą okazują się tu relacje pomiędzy postaciami oraz elementy psychologiczne, które przecież w innych książkach Koontza odgrywały istotną rolę. Tym razem wszystko wydaje się naciągane lub po prostu nieprawdziwe. Podczas lektury miałem poważne wątpliwości co do reakcji bohaterów na pewne wydarzenia, a także uczuć, którymi darzyli się Christina i pewien wzięty prawnik.
Tym, co najbardziej przykuwa do lektury, jest ciekawy i szczegółowy obraz nocnego życia Las Vegas, ukazany z ironią, ale bez popadania w przesadę. Podobać się mogą także elementy budzące grozę. Występują głównie na początku powieści, ale są napisane rzetelnie i potrafią zjeżyć włos na głowie (choć raczej nie prawdziwym weteranom horroru).
Nie sposób nie zwrócić uwagi na naiwność i powtarzalność opisywanej historii. Podobne motywy widziałem już tyle razy, że przewidzenie zakończenia powieści już po przeczytaniu paru pierwszych stron nie przedstawiało większych problemów. Nie oznacza to, że powieść jest całkiem pozbawiona zalet: wbrew wszystkiemu historie bohaterów ciekawią, a książkę czyta się szybko. W drugiej połowie akcja nabiera tempa, prowadząc nas jak po sznurku do efektownego finału. Nie ma mowy o jakimkolwiek napięciu czy silnych emocjach, ale jako relaksujące czytadło „Oczy ciemności” sprawdzają się zupełnie nieźle.
PS. Książka była po raz pierwszy opublikowana w roku 1981. Nie firmowało jej nazwisko Koontza, ale jeden z używanych przez niego pseudonimów. Później autor powrócił do starego pomysłu, odświeżając formułę powieści i poprawiając styl. Niestety, zabiegi te, jak widać po powyższej recenzji, nie zdołały zmienić „Oczu ciemności” w bestseller. Wielka szkoda, że Koontz zdecydował się na ten łatwy skok na kasę – podobne zabiegi wypadły o wiele lepiej w przypadku książki „Ziarno demona”, która również posiadała dwa wydania.