Okres II wojny światowej jest nieustającą inspiracją dla pisarzy, którzy w swoich książkach przywołują nie tylko mrok i okrucieństwo tamtych czasów ale także anonimowe bohaterstwo zwykłych ludzi, którzy w tej pożodze i ciemności, często narażając własne życie, pomagali innym skazanym przez okupantów na pewną śmierć.
Obywatele żydowskiego pochodzenia w żadnym kraju nie mogli czuć się bezpieczni. Ich los był z góry przesądzony: deportacja do obozów koncentracyjnych (w nieludzkich warunkach) gdzie czekała ich pewna śmierć, odroczona czasami na kilka miesięcy, gdy zamiast od razu do komory gazowej taki więzień bądź więźniarka trafiali do komanda roboczego.
Jedyną możliwością przetrwania była ucieczka za granicę, na tereny jakiegoś państwa neutralnego lub ukrycie się w domach lub obejściach ludzi, którzy mieli w sobie tyle odwagi i współczucia by ratować innych, z góry skazanych na zagładę.
"Księga utraconych imion" Kristin Harmel to jedna z tych wzruszających i opartych na autentycznych wydarzeniach historii, która opowiada o dzieciach żydowskich przeprowadzanych nielegalnie przez francuski ruch oporu na tereny neutralnej Szwajcarii. Ten proceder uratował setki małych istnień, ale nie udałoby się to bez świetnie podrabianych dokumentów, którymi posługiwali się mali uciekinierzy i ich opiekuni.
Fałszerze,poslugujac się chałupniczymi metodami wytwarzali nowe metryki urodzenia, kartki żywnościowe czy pozwolenia na podróż, dzięki którym żydowskie dzieci miały większą szansę by szczęśliwie dotrzeć do celu swej podróży. Wśród nich była młodziutka Eva Traube, paryżanka, która aby uniknąć deportacji wraz z matką schroniła się w niewielkiej górskiej miejscowości na południu Francji. Tam poproszona przez miejscowego księdza zaangażowała się w fałszowanie dokumentów.
Sen z powiek spędzał jej jednak fakt, iż wiele z tych dzieci nie będzie pamiętać swojego prawdziwego nazwiska. Utracą swoją żydowską tożsamość i korzenie. Wraz z przyjacielem stworzyła więc specjalny szyfr, którym w starej księdze zapisywała prawdziwe dane dzieci przerzucanych przez granicę.
Gdy po kilkudziesięciu latach zobaczyła na pewnej fotografii ten wolumin, skradziony jak tysiące innych ksiąg z bibliotek i prywatnych kolekcji, wróciły do niej wspomnienia tamtych dni naznaczonych ciężką pracą, strachem przed zdenuncjowaniem ale też pierwszą miłością i namiętnością. Postanowiła odzyskać księgę i w końcu rozszyfrować zapisane w niej dane.
.Do tej pory nie zetknęłam się jeszcze w literaturze z tak szczegółowym opisem fałszowania dokumentów w trakcie II wojny światowej, które to niejednokrotnie ratowały ludzkie życie. Autorka opierając się na wspomnieniach prawdziwych fałszerzy stworzyła historię, która wciąga i wzrusza czytelnika, trzymając w napięciu do ostatniej strony. Biorąc pod uwagę całokształt jestem w stanie zaakceptować nawet to melodramatyczne zakończenie "Księgi utraconych imion" choć nie jestem fanką happy endów w każdej powieści, którą czytam. Ta pozycja zachęciła mnie po sięgnięcie do wcześniejszych książek Kristin Harmel, co uczynię z nieskrywaną ciekawością.