On to wszystko zaplanował.
Sznur, szczury, kanały, kajdanki...
„To teatr... Właśnie oglądamy jego spektakl” - spektakl mordercy, którego ofiarami są kobiety mieszkające w Krakowie. To reżyseria i scenariusz obsesyjnie wręcz zafiksowanego tyrana, który z szyderczym uśmiechem prezentuje sztukę pod tytułem „Kajdany” i wystawia ją na deskach komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. A – żeby nie było nudno – zaprasza widza i do krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej. Tam, prócz niedowierzania zapewnia atrakcje wizualne i węchowe. Fetor ciał w różnym stopniu rozkładu nie każdy jest w stanie znieść. A ty?
„Kajdany” to sztuka nieprzewidywana, której końca nie sposób przewidzieć. Jako widz jesteś skazany na jej oglądanie i całkowite oddanie się reżyserowi. Teatr zamknął swe bramy po twoim wejściu – nie masz ucieczki. Zapłaciłeś za bilet, jesteś gościem – rozgość – szepcze Kowaliński.
Kurtyna idzie w górę.
Tak jest w książce, lecz by teatr „mógł się dziać” potrzebny był niezwykle pomysłowy autor, Bartłomiej Kowaliński. To od niego wszystko się zaczyna. Biorąc Kraków na warsztat literacki tworzy niebywałą wręcz fabułę, która nie dość, że często się zmienia, to jeszcze nic dokładnie nie wyjaśnia ani do niczego konkretnego nie zmierza. Śledztwo tkwi w martwym punkcie, a poszlaki nijak nie chcą się skomponować w spójny obraz. Na scenę wkracza prokurator, Agnieszka Sadowska oraz komisarz Sebastian Korczula. Dwie, diametralnie różne osoby, które wraz z ekipą dochodzeniową, szukają mordercy kobiet. Ciała nie rozkładają się proporcjonalnie do mijającego od czynu czasu. Zmasakrowane ciała, trudne do zidentyfikowania, brak wielu części czaszki, martwe zwłoki nikomu nie potrzebne. Truchła, które kiedyś były eleganckimi kobietami.
Śledztwo prowadzi najmroczniejszymi zakątkami Krakowa. Schodzisz na ciemnych piwnic, do wilgotnych, zatęchłych kanałów, szukasz śladów, gdzie ich pozornie nie ma, lecz czujesz, że są, bo sprawca musiał coś przeoczyć. A co najważniejsze, wraz z policjantami budujesz przypuszczalne motywy i przebieg wydarzeń. Lecz to tylko domysły, domniemane obrazy, które trzeba łączyć na wiele sposobów...
Czytasz i próbujesz zachować dystans. Próbujesz być zimnym obserwatorem, lecz w pewnym momencie, na pewnej stronie, twój upór puszcza i personalizujesz się z mundurowymi. Dochodzi do ciebie smród rozkładającego się ciała, mierzi cię widok larw jedzących zwłoki, boisz się iść przez rewitalizowany obecnie park w środku nocy. Czujesz sobą permanentne rozczarowanie, bo tak wiele robisz, a ciągle tkwisz w tym samym punkcie.
I choć początkowo byłeś zaledwie amatorem kryminalistyki z powieścią w dłoniach, to z czasem stajesz się coraz bardziej wtajemniczany w zagadnienia. Tworzysz profil mordercy, budujesz obraz wydarzeń, które mogły mieć miejsce i czuwasz. Bo morderca wraca i dobrze zna topografię miasta – to bardzo groźny przeciwnik.
Autor z idealną precyzją literackiego krawca stworzył treść „Kajdan”. Przemyślana fabuła, dialogi i bohaterowie – to wszystko współgra ze sobą i porywa w wir. Czytelnik nie może się oderwać. Krótkie rozdziały potęgują ciekawość, która z każdą stroną rośnie coraz bardziej – aż do książkowego finału. Zachwycasz się pomysłowością, drobiazgowością i dokładnym rozplanowaniem treści. W „Kajdanach” wszystko ma znaczenie, a każde słowo jest po coś.
Kowaliński zmusza do spostrzegawczości. Opisy w „Kajdanach” mają ogromne znaczenie – w końcu to one tworzą scenerię książki, tą nader mroczną i ciemną przestrzeń, w którą czytelniczo wchodzisz. Nie sposób zachować dystans. Każda z postaci to ktoś z krwi i kości, na pozór tak odległy, lecz za razem tak realny i dziwnie bliski. Czujesz ich zmagania, bezradne walenie głową o mur, ozy bojaźń o siebie. Tak pisze się tylko dobre kryminały, a „Kajdany” takie są.
Nic więcej nie trzeba chcieć.
#agaKUSIczyta