Jest to moja pierwsza po długim czasie przygoda z klasyką powieści (czyli książką wydaną przed rokiem 50 ubiegłego wieku). Przyznam szczerze, że miałam pewne obawy co do wątku, akcji i słownictwa. W wielu miejscach opisywano "Oberżę na pustkowiu" jako sensację/kryminał, a to nie jest mój ulubiony gatunek literacki. Skoro jednak zakupiłam tę książkę w antykwariacie i stała tak długo na półce, musiałam ją przeczytać choćby z ciekawości.
Akcja zaczyna się bardzo spokojnie - matka samotnie wychowująca córkę umiera prosząc wcześniej swą jedyną siostrę o opiekę nad pierworodną. Dziewczyna - Mary - zostaje więc przygarnięta pod strzechę, którą wszyscy zwą oberżą "Jamajka", tam bowiem osiedliła się wraz z mężem ciotka Patience. Gdy jednak Mary prosi, by dyliżans (jest wiek XIX, samochodów jeszcze nie wymyślono) zatrzymał się przy oberży, woźnica o mało nie spada z miejsca, na którym siedzi. Mimo ogromnego przerażenia spełnia prośbę klientki. Dziewczyna trafia więc do domu, w którym spędzić ma resztę życia. Poznaje wuja Jossa, który nie przypada jej zbytnio do gustu, dowiaduje się, jakie obowiązki czekają ją w kuchni i przy barze. I to jest wątek obyczajowo-przygodowy tej książki.
Wuj Joss od początku wydaje się szorstki, brutalny i źle traktuje swoją żonę. Mary ma złe przeczucia, które zaczynają wychodzić na jaw wraz z pierwszą wizytą niezwykłych gości w oberży: złodziei, morderców, przemytników i całej śmietanki towarzyskiej z okolic. Właściciel "Jamajki" zabiera dziewczynę do pracy za barem, Mary jest więc świadkiem dziwnych strzępków rozmów i kłótni.Wkrótce przyjdzie jej przekonać się, dlaczego oberża owiana jest tak złą sławą - tu z kolei pojawia się wątek sensacyjny, na który musiałam długo czekać, ale gdy się pojawił, wciągał coraz bardziej...
Pozostał jeszcze wątek romansowy. A jest i taki w "Oberży na pustkowiu". Otóż pewnego dnia Mary poznaje młodszego brata wuja - Jema Merlyna, koniokrada o podobnym do niego usposobieniu. Młodzieniec ma jednak w sobie to "coś", co przykuwa uwagę dziewczyny... Wbrew pozorom wątek ten nie jest taki jednoznaczny i trudno wyczuć intencje głównych bohaterów.
Podsumowując: książka dosyć ciekawa, wciągająca, autorka zgrabnie połączyła sceny opisów przyrody z nagłymi zwrotami akcji. Nie były to nudne tasiemce opisujące na dwudziestu stronach widoki i pejzaże, lecz idealnie wkomponowujące się i podkreślające klimat powieści akapity. We wstępie napisałam, że obawiałam się stylu pisarskiego - książka napisana została w 1936 roku, co mogło sugerować jakieś dziwne zwroty, czy dziwne stylistycznie zdania. A tu niespodzianka - kolejne strony połykało się szybko i nie miałam problemu z "płynnością" czytania. To także zaliczam na plus. Wątek kryminalny pojawił się w połowie książki, ale gdy już wkroczył, to trzymał ostro do ostatnich stron. Niestety - tym, co zepsuło nieco klimat powieści, był ów nieszczęsny wątek miłosny, a właściwie jego zakończenie, które trochę przypominało mi klasyczne opowieści rodem z XIX wieku.
Warto zapoznać się z tego typu literaturą. Daphne du Maurier znana jest i szanowana na całym świecie, tym bardziej należy znać jej dzieła. Ja dołączyłam do grona tych, którzy przeczytali, przemyśleli, przeżyli i odłożyli książkę na półkę.