Bardzo dobra książka popularyzująca historię, ale przede wszystkim książka, która opisuje bardzo ważne zagadnienie tzw. Kresów z punktu widzenia źródeł i prawdy historycznej. A co istotne dla czytelnika, pisana ciekawym i przystępnym językiem. Przede wszystkim autor oddziela pojęcie Kresów, będące pojęciem sentymentalnym, od nazewnictwa z epoki.
Zasadniczo dzieli książkę na 3 części według regionów: Galicję ze Lwowem, Wilno i Podlasie i tereny okoliczne. Czyli od dołu do góry i na środku kończy. Opisuje historię tych miejsc, pokazuje piękne karty historii, skupia się w osobnych rozdziałach na opowieściach o miastach danych regionów, ale i wychodzi z miasta na wieś.
Książka jest bardzo dobra, gdyż tak jak powiedziałam wcześniej, autor zajmuje się tematyką tych terenów z kontekstu epoki. Odwołuje się i powołuje się na źródła, takie tak gazety, przemówienia, wyznania, itd. Zresztą, widać, że autor ma ogromną wiedzę historyczną.
Autor nie skupia się tylko na jednym zagadnieniu, polsko-patriotycznym, choć i o tym tutaj jest, i to podane z szacunkiem, ale opowiada o wszystkich problemach, wszystkich mieszkańcach i sprawach z przeszłości. Udokumentowuje to w przypisach doniesieniami z gazet z epoki, więc nie można zarzucić autorowi przesady. A było o czym pisać i włosy mi stawały dęba! Lubię tematykę kresową, wspomnienia typu 'Szczenięce lata' Wańkowicza, ale i nie zamykam oczu na to, że ziemie na wschód od Bugu to nie tylko polska szlachta i Tyszkiewicze oraz Radziwiłłowie, ale i ludzie tacy jak moi przodkowie, czyli biedota, to mniejszości narodowe, to cały misz-masz kulturowy, któremu w pewnym momencie kazano się opowiadać jako ten, albo tamten. A przecież nawet Kraszewski we 'Wspomnieniach Wołynia, Polesia i Litwy' nie klasyfikuje według schematów, ale opisuje barwnie mieszkańców, których spotyka. I wydaje się, że to raczej kryteria zamożności odróżniały jednych od drugich. W każdym razie, wracając do 'Kalejdoskopu kresowego' to autor wyraźnie mówi, że w dawnym zaborze austriackim pokolenie pamiętające wielonarodowe Austro-Węgry to inne pokolenie niż nacjonalizmy, jakie rodziły się w latach 30. Mówi też o roli kryzysu gospodarczego z roku 1929, który bardzo odczuli wszyscy, który przyczynił się do wzrostu skrajnych reakcji, a o którym to kryzysie autor mówi, że w historii nie jest on aż tak zauważany, jak powinien był być.
Z wielką uwagą czytałam te dane z roczników statystycznych o dochodach wsi i miast, o tym ile było bezrobotnych, ile wynosiła dniówka, jak wyglądały sprawy codzienne, na przykład chodniki, kanalizacja, jaki przemysł panował, z czego ludzie żyli. To wszystko w tej arcyciekawej książce zostało opisane w sposób nadzwyczaj ciekawy. Do tego te wszystkie sprawy polityczne, tych wszystkich izmów, ale i tak bardzo ciekawe jak na przykład szkolnictwo. Kto, jak, ile. Bardzo, bardzo ciekawe i dużo wnoszące do obrazu tych terenów.
Te opisy bójek, przemocy, gett i zwykłej ludzkiej niedoli, gdy za pracę nie można było utrzymać rodziny, te opisy wyprowadzek na Wały albo do ziemianki we Lwowie z powodu bezrobocia, sprawiały, że naprawdę przeniosłam się myślami w czasie. Naprawdę można w tej książce zobaczyć prawdę i tylko prawdę o epoce i problemach, iście gordyjskich, przed jakimi zostało postawione Państwo Polskie. Piękny był rozdział o Lwowie we wspomnieniach powojennych, o tym, co jest w tych wspomnieniach najpiękniejsze, a co przywołuje współczesna liczna przecież literatura popularna.
Książka ta jest tą pozycją, jakiej długo oczekiwałam w naszej literaturze popularnohistorycznej. Powinna też być głosem na temat pojęcia Kresów, ale i głosem do dyskusji nad pojęciem narodu, jak należy go traktować. Czy to, jak ten temat ujmowano w 'mainstreemie' w miedzywojniu na pewno był słuszny i na pewno należy z niego czerpać?
Autor mówi o tym, że całe obszary mówiły o sobie jako 'tutejsi'. I tak było, bo tak to wspominam od moich przodków. Była społeczność, której nagle ktoś kazał pod groźbą karabinu recytować Ojcze Nasz po temu albo takiemu. Albo społeczności całe żydowskie. To też jest w tej książce, statystyki, wspomnienia. Opowieści o miastach i szetlach. Czy naprawdę tak powinno było być, żeby ludzi klasyfikować jak kurczęta w pudełkach na sprzedaż? Koguciki, kurki, białe, czarne, puchate i mięsne? Przecież
jest jedna ziemia i jedno słońce dla wszystkich, jak śpiewa Don Wasyl.
Ja czytałam jedną po drugiej reportaż Kraszewskiego z roku 1840 i 'Kalejdoskop kresowy'. Miałam więc taki odbiór o spuściźnie wielokulturowej Rzeczypospolitej i Polki międzywojennej. Z tego mi wynika ból głowy, bo naprawdę było wiele smutnych spraw, ale i wiele radosnych, piękne wspomnienia. Ale nad tym wszystkim nie do ogarnięcia sytuacja międzynarodowa, jakiś węzeł gordyjski, i tak krótki czas dany krajowi, żeby poprawić zwykłe życie ludzi. Autor wymienia wielki wysiłek kraju w budowie szkół, dróg, wodociągów, pomocy doraźnej ludności, aż wreszcie pożyczki międzynarodowe, jakie miasta zaciągały na inwestycje. Ale przede wszystkim mało czasu, za mało.
A na koniec, jak czytałam o inwestycjach w Wilnie, i tym, że tak trudno było zbudować wodociąg albo zrobić chodniki, to mi się Zamość przypomina, ten z czasów mojego liceum (1994-1998) i po wejściu do UE, gdy naprawdę tyle się zmieniło na lepsze. Chodniki, całe stare miasto, ścieżki rowerowe, wodociągi, kanalizacja, a nawet naszą wiejską szosę wreszcie po tylu latach pokryto niedawno nowym asfaltem. Gdy czytałam o tym jak wielki to wysiłek, gdy się nie ma funduszy pomocowych, jak to było w międzywojniu, to widzimy ile trzeba docenić.
Pewnie książka nie rozwiązała trudnych zagadnień historycznych i problemu Ukrainy oraz Litwy, ale na pewno pokazała je przede wszystkim z punktu widzenia WSZYSTKICH mieszkańców tych terenów. Bezcenne były zdjęcia, miast, ludzi, wiosek. To bardzo dobra książka, którą serdecznie polecam.