Reni Eddo-Lodge w swojej książce pisze o stereotypie „rozgniewanej czarnej kobiety”. I wiecie co? Ja się Autorki trochę boję. Bynajmniej nie dlatego, że jest ona czarna. Podświadomie nie czuję się komfortowo, gdy wyczuwam radykalizm, bo jest on zawsze zły.
Czytając co rusz miałam wrażenie, że pani Eddo-Lodge nie lubi białych, a nawet nimi gardzi. Wskazują na to zwroty typu: „ciasnota białego światopoglądu” (s. 114), „biały strach” (s. 165), „wąski punkt widzenia” (s. 170), „jeśli czujecie się obciążeni swoim niezasłużonym uprzywilejowaniem […]” (s. 250). I o ile można to Autorce wybaczyć, jeśli przyjmiemy, że doszła już do ostateczności, że jest to jej desperackie wołanie o zmianę, to nie uważam, żeby jej zacietrzewienie przysłużyło się sprawie, a tego wybaczyć się nie da.
Nie uważam się za rasistkę, moja krytyka nie wynika z tego, że uważam czarnych za gorszych – po prostu ta książka wydaje mi się słaba. Oczywiście te akapity publikacji, które traktują o historii rasizmu w Zjednoczonym Królestwie uważam za bardzo dobre, choć nic odkrywczego się w tej kwestii nie dowiedziałam. Nie znam systemu edukacji w WB, ale o tym że Wielka Brytania była państwem kolonialnym oraz o tym, jak wyglądał „podbój”, dowiedziałam się już w szkole. Tymczasem Autorka pisze o tych faktach tak jakby odkryła tajemną wiedzę, która jest przed ludźmi ukrywana. Dlaczego się tego tak czepiam? Ponieważ Autorka, która sama przyznaje, że zainteresowała się dość późno tym tematem i sama doczytywała fakty, ma pretensje do swojej białej koleżanki, że zrezygnowała z kursu dotyczącego tej tematyki, bo jej nie interesował. Oczywiście historię trzeba znać, ale czy to jest przejaw sprzyjania rasizmowi?
Podobnie ma się sprawa z oskarżeniem o rasizm osoby, która przeprowadzała z Autorką rozmowę kwalifikacyjną i ostatecznie zatrudniła innego kandydata o podobnych (!!!) kwalifikacjach. Według Autorki miało to podłoże rasistowskie. I tu moje pytanie drodzy czytelnicy – czy każda rozmowa kwalifikacyjna, którą odbyliście w życiu kończyła się zatrudnieniem?
Przykro mi to przyznać, ale chwilami książka Reni Eddo-Lodge przypominała popkulturową papkę, którą sama Autorka chciałaby uważać za ważny głos w sprawie rasizmu. Autorka ciągle podkreśla jak ważna jest dyskusja, rozmowa, ale chyba nie wie na czym polega rozmowa – bo gdy jej interlokutor ma inne zdanie, to ona unosi się honorem i twierdzi, że nie będzie już z białymi rozmawiać o kolorze skóry. Nie da się każdego problemu wytłumaczyć rasizmem, bo to by znaczyło, że biali nie mają absolutnie żadnych problemów, a tak przecież nie jest.
Jeśli lektura tej książki pomogła choć jednej osobie – a wierzę, że tak jest – to choćby z tego względu bardzo dobrze, że powstała. Nic tak nie podnosi na duchu jak świadomość, że nie jest się jedyną osobą, która czuje się wyobcowana i poniżana, że ktoś myśli tak samo.
W posłowiu Monika Bobako pisze o dwóch głównych reakcjach na książkę: z jednej strony jest to właśnie utożsamienie się z tezami Reni Eddo-Lodge, która stała się niejako wyrazicielką uczuć osób o czarnym kolorze skóry. Z drugiej strony „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry” może uświadomić białym istnienie rasizmu strukturalnego, o czym zapewne wcześniej nie myśleli. Uważam jednak, że jest jeszcze trzecia ścieżka – trochę mniej pozytywna. Nie do końca jestem pewna czy akurat ta książka, napisana właśnie w ten sposób, przekona nieprzekonanych. Niektóre jej tezy są mocno kontrowersyjne, a statystyka to tylko statystyka, dopiero pochylnie się nad konkretnymi przypadkami daje jako taki ogląd sytuacji. Więc tak poważnie bym nią nie szafowała.
W tak ważnym, trudnym i delikatnym temacie potrzebne są wyważone głosy oraz spokojna dyskusja. Radykalizm, krzyk i obrażanie raczej nie pomoże. Jeśli chcecie przeczytać tylko jedną, ale mocną pozycję o rasizmie, to obawiam się, że to nie powinna być ta książka.