Jak powiedzieć dziecku o stracie? Jak pomóc mu zrozumieć zjawiska, które mogą wzbudzać niepokój? I w końcu – jak opowiedzieć historię o tym, że przyjaźń przekracza wszystkie formy i granice?
Książka „Stukoszelest” stara się to zrobić i udaje się jej bardzo dobrze.
Ale zacznijmy od początku. Jaśminka – kilkuletnia dziewczynka z płomiennie rudymi włosami, którą wrony bardzo lubią obserwować z drzewa – mieszka razem z ojcem. Pewnej nocy – która z pozoru wydaje się zwyczajna, taka, jak każda inna – gdy kładzie się spać, słyszy pod swoim łóżkiem (oraz w innych miejscach) pewien dziwny dźwięk. Ni to stukot, ni to szelest – taki stukoszelest. To, co (kto?) owy dźwięk wydaje – jak później odkryje – przekroczy wyobraźnię dziewczynki.
Jaśminka w uporczywości, by dowiedzieć się, co dokładnie się dzieje, wykazuje się dużą dozą odwagi. Jednakowoż musiała zostać w ten sposób przedstawiona, gdyż cała historia – jak to zazwyczaj w opowieściach dla dzieci bywa (a przynajmniej w opowieściach, które mają ambicję, by być czymś więcej niż pustą historią, która nie wnosi żadnej wartości) – ma drugie dno, a Jaśminka, jako protagonistka, musi stanowić dla dzieci dobry wzór, godny naśladowania.
Kasia Brzozowska porusza w swojej książeczce właściwie kilka tematów, na które dość trudno jest rozmawiać z dziećmi, a nawet jeśli się taką rozmowę podejmuje, to – wiadomo – dziecko zawsze lepiej zrozumie na przykładzie, który jest odpowiednio dobrany do jego wieku (książkę raczej sugerowałabym dla dzieci w wieku późnoprzedszkolnym bądź wczesnoszkolnym).
Uwaga, w dalszej recenzji pojawiają się spojlery (choć nie wiem, czy przy literaturze dziecięcej ma to aż takie znaczenie).
Mamy więc poruszony temat najboleśniejszej dla dziecka straty – straty rodzica, w tym przypadku matki. Nie wiemy, co się z nią stało, wiemy tylko, że już jej nie ma, a Jaśminka, chcąc być jak mama, ćwiczy taniec, by być tak dobrą baletnicą jak ona. Jest to wątek, który nie jest podany wprost, nigdzie nie padają właściwe słowa; wszystko jest jakby owite woalem, przez który przeziera się smutek i poczucie braku, jakie zawsze odczuwa się po utracie kogoś bliskiego. To, oraz fakt, że Jaśminka dąży do odzyskania guzika z sukienki matki – jedynej rzeczy, jaka jej po niej została.
Dalej mamy temat główny – chowający się pod łóżkiem, czy w innych miejscach, potwór, który tak naprawdę jest jeszcze bardzo młodym potworkiem (jednakże niezwykle szybko rosnącym), a który mierzy się z odrzuceniem ze strony innych. Tych, którzy wmówili mu, że jest straszny i jego zadaniem jest takim być, choć on takiego „powołania” wcale nie czuje. W związku z tym, jak powinien się zachowywać, często zmienia miejsce „zamieszkania”. I tym razem trafia na Jaśminkę. Jedynym sposobem, by w końcu mógł uwolnić się od swojego losu (w którym mimo wszystko stara się upatrywać pozytywnych stron aniżeli skupiać się na negatywach) jest usłyszenie od kogoś – kogokolwiek – że jest ich przyjacielem.
Czy Jaśminka wypowie to słowo i jakie będą tego skutki? Tego już Wam nie powiem.
Powiem natomiast, że jest to książka, którą z pewnością warto dziecku przeczytać bądź – w zależności od wieku – zachęcić do samodzielnego przeczytania. Jest to jedna z tych opowieści, które niosą z sobą wartość, pomagają zrozumieć skomplikowane tematy i poczuć się pewniej w swoim ciele.
A poza tym jest to po prostu dobrze napisana historia, idealna na jeden wieczór.