Niektórzy lubią stawać przed gotowymi obrazami, podziwiać kunszt twórcy, wydawać opinie, dzielić się odczuciami na temat gotowej pracy. Inni lubią świat niedopowiedzeń, zagadek i puzzli, z których mozolnie powstaje ostateczny obraz, poddawać się zaskoczeniu i z niedowierzaniem kręcić głową nad pojawiającymi się fragmentami. To właśnie drugi typ opowieści zgotowała nam w swojej książce Maria Semple. I muszę przyznać, że moja potrzeba zabawy formą, innowacji, eksperymentowania ze sposobem dążenia do puenty, została przez autorkę zaspokojona.
Tytułowa Bernadette ukazana jest czytelnikowi w tak różnobarwnych wersjach, że początkowo trudno zdefiniować jej charakter.
"(...) nie sposób precyzyjnie określić, kim naprawdę była - architektem, artystką z pogranicza sztuki, zwykłą kobietą, która lubiła robótki ręczne czy legendarnym kloszardem." (str.132)
W oczach uwielbiającej matkę, nastoletniej Bee, która jest narratorką opowieści, jest to postać wyjątkowa, omalże idealna. I nie o ideał społecznie kalkowany przez super matki tutaj chodzi, ale o rozumienie córki w sposób, który nie pozostawia nawet chwili na niezadowolenie czy rozczarowanie. Bee podziwia niewątpliwie nieco szaloną osobowość Bernnadette dlatego, że takie postępowanie, taki rodzaj walki o rodzinę, wydaje jej się doskonały. I słusznie. Bo o ile na co dzień bohaterka stara się unikać konfrontacji, co po części wynika z jej agarofobii i niechęci do obcych ludzi, po części zaś z poczucia bycia niezrozumianą artystką, o tyle, gdy przyjdzie stanąć po stronie córki, bronić jej czy wskazywać właściwy sposób postępowania, Bernadette jest nieprzejednana i waleczna niczym lwica.
Prawie cała książka to patchwork korespondencji mailowej, notatek, listów, sprawozdań i dziesiątek innych paradokumentów, które strona po stronie składają się na obraz niezwykle ciekawej osoby.
Genialna architektka, prekursorka dostrzegania możliwości w obrębie najbliższej okolicy, systematyczna i drobiazgowa w swojej pracy. Taka była Bernadette zdobywająca nagrody i sławę w LA. Ta obecna, mieszkanka nieco zaściankowego jej zdaniem Seattle, nosi w sobie urazę do świata. Nie chce marnować życia na czcze pogawędki, na nic nie wnoszące spotkania. Żyje życiem swoim i malutkiej rodziny, która tworzy z mężem i Bee. Powoduje katastrofy, czasem obojętnością doprowadza niemalże do zamieszek, wypłaca odszkodowania, naiwnie zaprzyjaźnia się z wirtualną asystentką z Indii. Ta kobieta to cały witraż cech charakteru, postępowania i wychodzenia z przedziwnych sytuacji.
Choć nie ciesząca się dobra opinią, nie posiadająca przyjaciółek, nieskora do wtapiania się w środowisko lokalne, Bernadette wydaje się pogodzona z życiem jakie wiedzie. Sarka na nie, ale znosi z coraz większym spokojem i zadowoleniem.
"Niebo nad Seattle jest tak nisko, jakby Bóg rozpostarł nad nami jedwabny spadochron. Są w nim wszystkie emocje jakie znam. Migotliwe, radosne promienie; nonszalanckie, chichoczące strzępki chmur; oślepiające kolumny słońca. Złote, różowe, cieliste bańki, tak nasycone światłem, że aż kiczowate.(...) No i smugi deszczu, które zalewają świat niczym smutne nieszczęście." (str.361)
Gdy więc jej córka przypomina o obietnicy, że jej doskonałe oceny zostaną przekute w wyprawę na Antarktydę, w myśli Bernadette wkrada się chaos. Nie jest to nowość ale tym razem do zwykłego niepokoju dochodzi jeszcze panika związana z opuszczeniem domu. I choć wydawać się może, że kryzys zostanie zażegnany, Bernadette znika. Dlaczego? Gdzie? I czy prawdą okaże się przypuszczenie, że nie żyje?
Książka o założeniu bardzo obyczajowym nie skupia się na płytko potraktowanym życiu codziennym, nie omiata postaci, pozbawiając ich głębi. Bernadette to bohaterka bardzo wyrazista, budząca skrajne emocje, rzucająca nami od zniecierpliwienia marudnym charakterem i powodowaną przeszłymi wydarzeniami zrzędliwością, po szczery podziw i mocne poparcie gwałtownych reakcji.
Maria Semple nie opowiada, ona głęboko wnika w postacie swoich bohaterów.
"(...) Bee połączyła w literacką całość materiały otrzymane w kopercie. Są wśród nich: materiały FBI dotyczące obserwacji Pańskiej żony, e-maile Pana i Pańskiej administratorki, odręczna korespondencja pewnej kobiety z ogrodnikiem, rachunki tejże kobiety ze szpitalnej izby przyjęć, listy zatrudnionego przez szkołę Galer Street specjalisty, których tematem jest pewne nieudane przyjęcie, artykuł o karierze zawodowej Pańskiej żony, a także Pańska korespondencja z psychiatrą." (str.247)
Prócz Bernadette, autorka tworzy także bardzo mocno zarysowane postacie irytującego z swym maraźmie męża, zdolnej, dziedziczącej po matce niezwykły upór Bee, opętanej sąsiedzkim współzawodnictwem Audrey i wielu innych, godnych zauważenia osób.
Czytanie tej książki to wspaniały relaks, a jednocześnie przyjemny wysiłek intelektualny. Niezwykłe forma, ciekawie skonstruowane opisy emocji, wreszcie opisy, które każą nam podziwiać nieznany ląd i sarkastycznie spostrzegać amerykańskie mieszczaństwo - wszystko to sprawia, że na półkach pojawi się za za kilka dni powieść, która nie tylko zaciekawi i zastanowi ale będzie też przykładem na to, jak znakomicie można bawić się formą i treścią zwykłej, wydawałoby się, obyczajowej opowieści.
Polecam z pełnym przekonaniem.