Elżbieta Kowadełko, zwana przez swoich znajomych Elidełkiem, jest załamana. Nie dość, że rodzice dali jej szlaban na komputer i telefon, to jeszcze wymagają od niej, aby zaczęła PISAĆ! Podczas gdy jej koleżanki wysyłają sobie śmieszne wiadomości i grają w Minecrafta, ona musi spędzać czas ze wstrętnym, czerwonym zeszytem. I oczywiście rodzice wmawiają jej, że to niby dla jej dobra!
Jednak o czym można pisać w zeszycie, kiedy nie ma się weny? I czym w ogóle jest ta wena, a czym inspiracja? A tak w ogóle… To może ten zeszyt wcale nie jest aż tak wstrętny? Tak hipotetycznie, oczywiście!
Na wstępie należy zaznaczyć, że książka ta jest przeznaczona dla młodszego czytelnika. Mamy tutaj typowe przemyślenia uczennicy podstawówki, które jednocześnie bawią i wprawiają w rozczulenie trochę starszego czytelnika. Całość jest wydana wprost fenomenalnie; papier ma iście zeszytową fakturę, a książka ma niewielki format, zupełnie jakby była małym notatnikiem. Dodatkowo duża czcionka wspomaga bardzo szybkie czytanie, a delikatne rysunki pomagają lepiej sobie zobrazować poszczególne postacie czy sytuacje.
Od samego wydania jednak abstrahując, historia ta ma bardzo ciekawy morał. Podczas lektury zauważamy zmiany w zachowaniu dziewczynki, stopniowo coraz bardziej zauważa ona ludzi dokoła niej i to, że poza komputerem można mieć inne, naprawdę ciekawe pasje. Początkowo Elidełko nie jest przekonane do pisania w zeszycie, jednak z czasem znajduje coraz więcej rzeczy, o których warto byłoby opowiedzieć. Chociażby przystojnego Konrada, a także uczucia, które wzbudza on w sercu dziewczynki… Ale cicho sza!
Ogólnie rzecz biorąc, książkę te czyta się po prostu lekko, miło i przyjemnie. Mój uśmiech wzbudzały na pewno nawiązania do niektórych rzeczy obecnych w popkulturze, takich jak na przykład postać Meridy Walecznej. Także wątek pierwszej miłości Elidełka oraz ukazanie ważnej roli rodziny, której członkowie lubią sobie dokuczać, ale w razie potrzeby zawsze sobie pomogą, bardzo mi się spodobał.
Komu mogę polecić tę historię? Myślę, że jeśli macie młodsze rodzeństwo, które jeszcze nie jest przekonane do czytania, to ta książka będzie idealna na start. Nie ma w niej jakiejś bardzo skomplikowanej fabuły, a czyta się ją bardzo szybko i przede wszystkim z zainteresowaniem. Główna bohaterka historii ma jedenaście lat, ale myślę, że już dziesięciolatek powinien odnaleźć się w tej historii. Polecam ją oczywiście także tym osobom, które po prostu szukają czegoś do oderwania się od trudniejszych lektur – mam wrażenie, że ja sama po przeczytaniu jej miałam jakąś lżejszą głowę i dzięki temu mogłam z chęcią sięgnąć po trudniejsze książki.
Na zakończenie warto wspomnieć jeszcze o prostych, ale bardzo urokliwych ilustracjach autorstwa pani Joanny Zagner – Kołat. Moim zdaniem właśnie takie ilustracje najbardziej poruszają wyobraźnię, sprawiając, że lepiej można zrozumieć opisywane wydarzenia. Bardzo mi się podobały i polecam ogólnie całą książkę, ponieważ uważam, że jest to wartościowa i świetna pozycja.