Przedmowa: Moje postrzeganie świata policyjnego może być skrzywione przez J.Opiat-Bojarską i jej trylogię ‘Kryształowi’, skutecznie oddającą brutalny charakter tego środowiska, gdzie wódka i przekleństwa leją się szerokim strumieniem. Moje skrzywienie może mieć wpływ na negatywny odbiór omawianego kryminału.
Pierwszy raz zdarza mi się zacząć pisać recenzję przed ukończeniem czytania, ale idzie mi tak opornie, że nie mam ochoty wracać do czytania i szukam wymówki, żeby odłożyć to na później. Przebrnęłam przez ok. 40% treści i nie jestem w stanie wskazać ani jednego momentu kiedy pomyślałam sobie ‘Ciekawe co będzie dalej’. Autor do tej pory nie podrzucił mi żadnego tropu, który wywołałby jakiekolwiek zainteresowanie, a w trakcie czytania łapię się na tym, że myślę o praniu, które nastawiłam. Zbliżam się do połowy książki, a wydaje mi się, że śledztwo nie posunęło się ani o krok do przodu. Nic się tutaj nie dzieje. Brak akcji.
Ponieważ jest to kryminał to jest też i trup, trup wyłowiony z wody, który jest synem miejscowej grubej ryby. Śledztwo prowadzi dwóch gamoni z miejscowej policji, a dla dodania kolorytu autor wymyślił jeszcze postać genealoga i jego żony specjalistki od cyberprzestępstw, którzy są kolejnymi mdłymi postaciami na firmamencie niniejszej powieści.
Świat policyjny stworzony przez Gołębiowskiego zupełnie mnie nie przekonuje. Śledczy badający sprawę morderstwa są bardzo kulturalni i mocno ugrzecznieni, a język jakim się posługują sprawia, że całość odbiera się jak parodię kryminału. No właśnie,…język. Czy jest możliwe, że policjant mający na co dzień do czynienia z morderstwami lub narkotykami ‘odpowiada rezolutnie’ na pytanie kolegi, a znajdując w mieszkaniu denata woreczek z podejrzanym białym proszkiem ‘dokonuje degustacji’? Po jakiemu to jest? Pierwsze rasowe przekleństwo wypowiedziane przez naszych policjantów pojawia się na 49 stronie (czteroliterowe na ‘ch’), a wcześniej jedynym brzydkim słowem jakie padło z ust policjanta było ‘dupokrytka’. (Kontynuując czytanie natknęłam się jeszcze na kilka ładnych przekleństw, ale w sumie było ich nie więcej niż pięć).
Język, którym posługują się bohaterowie i narrator jest koszmarny. Sztuczny, kwadratowy, drewniany. Nie wiem kto tak mówi. Kilka cytatów: -Temat jest intrygujący – wyraził swoje zdanie Borowczak tonem sędziego na rozprawie. Co to jest ton sędziego na rozprawie? I kolejny: Na twarzy Karola zagościł uśmiech. Była to ekspresja triumfu. ??? I jeszcze jeden: Efekt wydłużonych nóg dziewczyna osiągnęła z wykorzystaniem butów na niesamowicie wysokim i wąskim obcasie. Język tej powieści ‘zafascynował’ mnie do tego stopnia, że z braku dostępu do karteczek samoprzylepnych zdecydowałam się sprofanować książkę i zaznaczyć strony z najgłupszymi wyrażeniami zaginając rogi stron.
(Dzień później) Zmobilizowałam się dzisiaj bardzo mocno i przeczytałam do końca – przyznaję, że czytając drugą połowę omijałam niektóre fragmenty, żeby móc wreszcie skończyć.
Moje ogromne rozczarowanie zostało trochę złagodzone przez komentarz autora zawarty w posłowiu, w którym wyjaśnia, że sam się nie zgadza z zaliczeniem ‘Długu krwi’ do kategorii kryminału, bo jest to coś pomiędzy powieścią obyczajową, historyczną, przygodową i kryminalną. I z tym to ja się zgadzam. Nazwanie tej książki kryminałem zaszkodziło jej mocno, bo wątek kryminalny jest tu bardzo słaby i byłoby lepiej nazwać tę książkę jakimś innym gatunkiem z elementem kryminału. Osoby liczące na przyjemny dreszczyk emocji związany z poszukiwaniem zbrodniarza mogą usnąć w połowie.
Daję dwie gwiazdki za zwrócenie uwagi na psychogenealogię, o której do tej pory nic nie słyszałam. Może kogoś ten wątek zainteresuje.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl