Zacznijmy od stwierdzenia najbardziej podstawowego faktu tyczącego tej powieści: jest ona przełomem w całej serii Forstowskiej. I by to stwierdzić nie trzeba analizować stylu w jakim jest ten tekst napisany, postawy bohaterów wobec świata itd. Jest ona przełomem w sposób oczywisty i rzucający się w oczy - po prostu po raz pierwszy Wiktor Forst nie ściga Bestii z Giewontu, po raz pierwszy mamy tu zupełnie inne śledztwo. I teraz powstaje pytanie - czy ten przełomowy charakter tego tomu miał jakiś wpływ na to, jak Najpłodniejszy to napisał? Otóż moim zdaniem miał na to wpływ zupełnie zasadniczy.
Czy tylko ja miałem bardzo silne wrażenie, że Mróz chciał w wypadku tej powieści napisać taki bardzo klasyczny, typowy kryminał. Zupełnie jakby mówił: "zapraszam nowych czytelników, nie musicie znać poprzednich części, czytajcie to swobodnie". Po części objawia się to faktem, że nawiązania do poprzednich tomów, wzmianki o Hansenie i jego działalności, są dawkowane naprawdę ostrożnie, jest ich raptem kilka, w pierwszym jednak rzędzie właśnie w takim ukształtowaniu tekstu tej powieści - typowa książka o mordercy i jego poszukiwaniach. Jest to wręcz trochę dziwne, zważywszy, że nie zaobserwowałem żadnych działań marketingowych ukierunkowanych w tę stronę - ale sama książka tak właśnie wygląda. Może nie mamy tu zresztą do czynienia z klasycznym-klasycznym kryminałem, ale klasycznym-nowoczesnym, "takim, jak się obecnie pisze kryminały" już jak najbardziej tak. Trup na początku, potem jeszcze coś i jeszcze i dochodzimy do sprawcy, potem zawirowanie, kumulacja, no, jak z jakiegoś podręcznika pisania tego typu rzeczy. Nie mówię, że to źle, Najpłodniejszy pisać tak, by przyciągnąć czytelnika potrafi i ta powieść jakoś tam to potwierdza, po prostu stwierdzam fakt.
Nie da się też ukryć, że jest to trochę "powieść mniej". Że zwroty akcji, kontrapunkty, zaskoczenia, momenty przełomu są tu jakoś tak mniej liczne niż w poprzednich książkach opowiadających o naszym dzielnym komisarzu. I mam silne wrażenie, że to z kolei nie była świadoma decyzja pisarza. Widać, że bardzo chce dawać takie elementy, bardzo chce, by pod tym względem było tu tak dobrze jak wtedy, ale jakoś tak mu nie wychodzi. Sorry, muszę to napisać - tam, gdzie w poprzednich tomach były bomby tu są kapiszony. Gęsto rozłożone, bo scen, które miały takimi być jest sporo, ale takie, z których nic nie wynika, nic za sobą nie pociągają i w sumie w wypadku prawie wszystkich z nich od razu się domyślamy, że takimi właśnie będą.
Ciekawa jest sprawa konstrukcji powieści. Znowuż - czy tylko ja miałem wrażenie, że mamy tu do czynienia z podziałem całej książki na dwie mniej więcej równe części - fabuła sensu stricto oraz bardzo długie zakończenie? Do pewnego momentu dzieją się klasycznie rozpisane rzeczy a od mniej więcej połowy tekstu (tak, tak :) ) rozpoczyna się podsumowujący wszystko finał, który ciągnie się i ciągnie i ciągnie i zakończyć nie chce. Ponownie - okej, mogę to jakoś tam zaakceptować, wszak ten niekończący się finał jest przecież nieźle, miejscami nawet nader dobrze, napisany, po prostu trochę dziwię się, że u kogoś z takim doświadczeniem jak Mróz coś takiego się wydarzyło.
Stylistycznie jest to ogólnie pozbawione fajerwerków, strawne, acz też czasem coś mi zgrzytało. Parę razy to samo słowo powtarzało się w jednym akapicie, nazewnictwo bywało dziwne (gdy w pewnym momencie na kartach powieści pojawia się sekretarz stanu w jednym z ministerstw Najpłodniejszy konsekwentnie nazywa go "sekretarzem", jakby siedział przed gabinetem ministra i odbierał telefony :) ) ale wartka akcja powiedzmy, że mi to rekompensowała.
Aha, jeszcze jedna uwaga krytyczna. Przypomnijcie mi, ile razy pisałem o tym, że Remek nie potrafi opisywać wielkich, wszechogarniających spisków? :) No, pisałem o tym kilka(naście) razy, prawda? :) Nawet recenzując, niedawno przecież, "Ekstremistę" aż zapomniałem o tym wspomnieć, a tam ten wątek był położony koncertowo. Tam mogłem zapomnieć, bo wtedy temat nie był kluczowy dla fabuły. No to tu już nie mogę sobie na to pozwolić :) Cóż, Mróz chyba postanowił, że mi pokaże i tu da taki właśnie mega ważny wątek. I jest tak jak poprzednio. Źle. Nie czuć, że ci ludzie są potężni, nie czuć ich determinacji, nie czuć tego, że nad wszystkim (czy choćby czymkolwiek :) ) panują. Znów Panu nie wyszło, przepraszam, ale tak to wygląda.
Na koniec przejdźmy wreszcie do Najdziwniejszej Sprawy Związanej z "Przepaścią", do tego, w jaki sposób jest tu ukazana Olga Szrebska. Naprawdę, ale to naprawdę intensywnie czułem jakieś zło z niej emanujące, jakąś energię destrukcji, jakieś po prostu złe fluidy. Tak silna była ta energia na kartach powieści, że szok. I teraz pytanie - czy Najpłodniejszy zrobił to celowo? Jeśli tak, to czapki z głów. Ale bynajmniej nie jestem tego pewien. Miałem wrażenie, że konsekwentnie stara się ją kreować na raczej pozytywną postać a ta otoczka zła wychodzi w książce bez, a nawet wbrew jego zamiarom. Nie wiem, autentycznie rozdarty jestem, gdy idzie o ocenę tego elementu powieściowej struktury.
Dla jasności - to na pewno nie było złe. Czuć klimat gór (choć tu działa, jakoś rykoszetem chyba, ta zasada, o której pisałem powyżej - jakoś tak tego mniej, jakoś tak mniej intensywnie tu to mamy, no ale mamy), Osica i Wardyś-Hansen robią dla czytelnika robotę, opisy różnych akcji są plastyczne, czytało się przyjemnie. Generalnie przyjemnie. Naciągane 6/10