Niestety - niektóre książki źle się starzeją. Tak dzieje się też z wydanymi w 1977 r. Graczami. Jest coś symbolicznego w fakcie, że główna bohaterka pracuje w biurze znajdującym się w jednej z wież World Trade Center, w momencie publikacji powieści - lśniących nowością symboli zwycięskiego kapitalizmu. Dziś nie ma już bliźniaczych wież, i nie ma też tamtego świata, w którym toczyła się akcja Graczy. Może i z tego powodu trudno się przejąć opisywanymi w książce wydarzeniami i problemami.
Klimat powieści i zachowania oraz wypowiedzi bohaterów przywodzą mi chwilami na myśl filmy Woody Allena. Ale tylko chwilami, a poza tym szczerze mówiąc za filmami Allena nie przepadam. W dodatku te ostatnie przynajmniej bywają zabawne, a Gracze są po prostu nudni.
Tak, jest to pewien paradoks: mamy do czynienia z morderstwem, próbą zamachu terrorystycznego, możliwym kolejnym spiskiem, agentami podejrzanych służb, tajemniczymi telefonami, szyframi, zdradą i samobójstwem... a na dobrą sprawę w tej powieści kompletnie nic się nie dzieje. Bohaterami są makler giełdowy Lyle, jego żona Pammy, ich przyjaciele Ethan i Jack i kilka pobocznych postaci. Lyle wplątuje się w niemrawą aferę terrorystyczną i kontakty z dziwacznymi agentami specjalnymi, przy okazji zdradzając żonę. Ona też go zdradza, co prowadzi do kolejnych komplikacji. Lyle i Pammy krążą po scenie, prowadząc pseudośmieszne i pseudointelektualne rozmowy ze sobą nawzajem i z innymi postaciami, nieustannie się autoanalizują, a ich ironiczny dystans do świata i do samych siebie jest tak wielki, że nie potrafią nawiązać jakiegokolwiek autentycznego kontaktu z rzeczywistością. Nawet gdy uprawiają z kimś seks, albo są świadkami czyjejś śmierci, nie przestają być całkowicie zatrzaśnięci w samych sobie. Lyle niby próbuje się w coś zaangażować, ale właściwie nie wiadomo, dlaczego jacyś terroryści mieliby chęć wciągać w swoje plany tak bezbarwnego faceta. Pustymi wydmuszkami są także pozostali bohaterowie. Pod koniec powieści Pammy ogląda film, który zbiegiem okoliczności jest odzwierciedleniem rodzinnych kłopotów jednego z kolegów Lyle'a (nie wiem, po co DeLillo zdecydował się na taki narracyjny myk, bo też z niego nic nie wynika) i jest porażona jego płaską banalnością. Więc może właśnie męczący banał jest interpretacyjnym kluczem do Graczy. Nawet terroryści wydają się nie bardzo wiedzieć, co i po co robią. Wszyscy bez przekonania odgrywają jakieś role, tkwiąc mentalnie w marazmie i nudzie.
Czterdzieści kilka lat temu ten obraz mentalnego i społecznego chaosu być może był odkrywczy. Dziś nie sprawdza się nawet jako odzwierciedlenie niepokojów epoki. Porównuje się DeLillo do Pynchona, ale dziwność Pynchonowskiego świata raz zaakceptowana może bawić, podczas gdy Gracze tylko nudzą i męczą.