Erika Leonard (znana jako E.L James) jest kierownikiem telewizyjnym, żoną oraz matką dwójki dzieci. Mieszka w Londynie. Od wczesnego dzieciństwa marzyła o pisaniu historii, które podbiją serca czytelników. Jednak musiała odłożyć te marzenia i skupić się na rodzinie i swojej karierze. W końcu zdobyła się na odwagę i napisała swoją pierwszą powieść, Fifty Shades of Grey.
Po naprawdę długiej przerwie znów natknęłam się w sieci na recenzje książek z tej serii i postanowiłam, że skoro już zaczęłam to i powinnam sama ją zakończyć. Pełna obaw pobrałam z sieci ebooka, czując, że kupowanie książki na własność byłoby zbędnym wydatkiem. I tak oto dręcząc zaciekle swój narząd wzroku do późnych godzin spędziłam z panem Grey’em oraz Aną całą noc.
Poprzednia część zakończyła się dokładnie w momencie wielkiego szczęścia bohaterów – czyli oświadczyn, wielu czczych deklaracji pełnych wyznań oraz planów hucznego wesela.
Nowe oblicze Greya rozpoczyna się już właściwie po ślubie Any i Christiana. Chcąc streścić nieco fabułę przyłapuję się na tym, że właściwie sama nie jestem pewna co napisać. Praktycznie rzecz biorąc nie działo się tam praktycznie nic godnego uwagi, a i to wszystko zostało gęsto przeplecione ze scenami erotycznymi o których nieco szerzej wypowiem się później.
Nie bez powodu urządziłam sobie przeszło półroczną przerwę od twórczości Ericki Leonard. Dzięki temu mogę teraz nieco chłodniejszym okiem spojrzeć na całość i trafniej sformułować myśli.
Zacznę może od fundamentu tejże powieści, czyli od postaci Christiana Greya. Jest on mężczyzną niewątpliwie interesującym, ma wiele cech za które można go zarówno uwielbiać jak i nienawidzić. Greya cechuje wyjątkowo rozległy wachlarz uczuć i emocji, zmienność, może wręcz lekka niestabilność. Do tego dołóżmy górę pieniędzy, oszałamiającą urodę, traumatyczne przeżycia i zamiłowanie do sadyzmu. Wciąż jednak mam nieodparte wrażenie, że autorka wręcz przedobrzyła z tym wszystkim, lokując w jednej postaci tyle wręcz wykluczających się zachowań. Tak, doskonale pamiętam jakże poetyckie porównanie Any do pięćdziesięciu odcieni szarości, jednak na jedną osobę to chyba za dużo. Myślę, że gdyby za całą powieść zabrał się ktoś o lepszym piórze i warsztacie pisarskim – powstałoby coś niewątpliwie bardziej interesującego od istniejącej trylogii.
„Myślę, że można się wściekać tak naprawdę tylko na tych, których się kocha."
Powyższe zdanie to jedno z niewielu, jeśli nawet nie jedyne, które jest warte chociaż chwilowej uwagi.
Jeśli zaś chodzi o wcześniej już wspomniane przeze mnie sceny erotyczne - są praktycznie wszędzie. Tak, dobrze czytacie. A jest to tym bardziej zadziwiające, jeśli by zważyć na fakt, że autorka nie ma zbyt wielkiego talentu do ich opisywania. Można spodziewać się naprawdę wiele po powieści, która rozpętała prawdziwe szaleństwo, rzeczywistość jest jednak nieco inna. Szczerze powiedziawszy – wszystkie takie sceny są zwyczajnie nudne i mimo zmienionych drobnych szczegółów wydają się być takie same, bez polotu, bez zaskoczenia. Wszystko w tej sferze życia Christiana i Any jest idealne, są świetnie dopasowani, ciągle mają ochotę, w pełni się zaspokajają. Zapomniałam też wcześniej wspomnieć o ich okrzykach, które u mnie wywoływały mimowolny odruch przewracania oczami tudzież uniesienia brwi. Co dziwniejsze – para ta zdaje się poświęcać większość swego wspólnie spędzanego czasu na seks. Co robią zamiast rozmowy? Co robią, kiedy już zaczną rozmowę i po kilku minutach mają dość? Co robią na zgodę, a co przed kłótnią? Myślę, że zgadniecie nawet bez czytania. I te wszystkie elementy składają się na idealne pożycie erotyczne Any eksplodującej Grey oraz Christiana dojdź dla mnie Greya.
„Ślubuję, że będę strzegł naszego związku i ciebie – szepcze. – Obiecuję ci miłość i wierność, w dobrych chwilach i złych, w zdrowiu i chorobie, bez względu na to, dokąd nas los zawiedzie. Że będę cię chronił, szanował i obdarzał zaufaniem. Dzielił twe radości i smutki i niósł pociechę, gdy będziesz jej potrzebować. Obiecuję miłować cię, stać na straży twych nadziei i marzeń i zapewniać bezpieczeństwo przy moim boku. Wszystko, co należy do mnie, jest teraz twoje. Oddaję ci siebie, swą duszę i miłość, od teraz aż do końca naszych dni.”
W tej części pojawia się również wewnętrzna bogini Any. I w tym temacie chyba nie muszę więcej dodawać.
W trakcie lektury wiele razy w głowie wyobrażałam sobie, jak wyglądałby film powstały na podstawie tych pasjonujących opisów. Głośne wypuszczanie powietrza, okrzyki bojowe Christiana – moja wyobraźnia szalała już na pełnych obrotach poprawiając mi humor tymi nieco komicznymi wizjami, gdy nagle spostrzegłam fragment głoszący, o sprzedaży praw do sfilmowania za horrendalną kwotę. Cóż, nie mogę się doczekać aż osobiście go obejrzę!
Styl autorki nie uległ żadnej zmianie, wciąż jest przeciętnie, bez polotu, chwilami nudno. Myślę, że jeśli ktoś odpuści sobie tę część to tak naprawdę nie straci wiele. Polecam więc ją wszystkim zagorzałym fanom autorki, serii oraz tym, którzy zwyczajnie nudzą się w wakacyjne popołudnia i nie mają niczego pod ręką.