Wielokrotnie w blogosferze pojawiała się dyskusja dotycząca tego, czym kierujemy się w wyborze książki, którą zamierzamy przeczytać. Zawsze też biorąc w niej udział pisałam, że najważniejszy jest opis, czasem rekomendacje (co nie sprawdza się w przypadku premier), natomiast niewiele swojej uwagi poświęcam okładce. A może dokładniej - nie stanowi ona dla mnie najważniejszego wyznacznika tego, czy lektura warta jest sięgnięcia po nią. Jednak tym razem muszę przyznać szczerze, że pokierowałam się okładką w mniej więcej osiemdziesięciu procentach i zgodziłam zrecenzować. Dlaczego? Książka jest wydana w serii "Nox Sensacja", z którą miałam już styczność dzięki genialnie trzymającej w napięciu "Bezpiecznie jak w domu" czytanej w kwietniu tego roku. Czy wybór i tym razem był słuszny?
Sheldon Horowitz ma osiemdziesiąt dwa lata i jest byłym żołnierzem Marines oraz weteranem wojny w Korei. Po śmierci dwóch najbliższych osób - żony i syna - zgadza się na przeprowadzkę z Nowego Jorku do Oslo, do wnuczki. Nie jest to łatwo podjęta decyzja, ale w ojczystym kraju Larsa męża wnuczki, mężczyzna będzie miał opiekę i towarzystwo, a także wsparcie w demencji, którą podejrzewała u niego nawet żona. Czy choroba potwierdzi się w nadchodzących wydarzeniach? A może ważniejsze okażą się umiejętności nabyte na polu walki? Czy staruszek podoła zadaniu, które ma dla niego norweski los?
Sheldon mimo woli staje się świadkiem awantury u sąsiadów. Pod drzwiami jego mieszkania pojawia się kobieta z siedmioletnim chłopcem. Sheldon nie rozumie ich języka, jednak domyśla się, że grozi im niebezpieczeństwo. Po chwili wahania wpuszcza ich do mieszkania, jednak późniejsze wypadki sprawiają, iż mężczyźnie udaje się uratować tylko chłopca. Jego matka niestety zostaje zamordowana. Kto i dlaczego ją zabił? Kim był dla chłopca? Jak Sheldon poradzi sobie z dzieckiem w obcym kraju? Przecież będzie tropiony przez dwa przeciwstawne obozy: policję i mordercę. Kto odnajdzie go pierwszy? A może niespodziewanie będzie to wnuczka?
Muszę przyznać, że kuszące było poznanie książki o której czytałam, że autor dołącza do świetnej norweskiej trójki pisarskiej i że wprawdzie jego twórczość jest inna, ale dająca porównywalną satysfakcję... Hmmm... Nie znam jeszcze dzieł Larssona, Mankella ani Nesbo, ale mam ogromną nadzieję, że jednak Miller okaże się być zdecydowanie w tyle za nimi (zwalę to na karb debiutu). Ta książka nie dała mi bowiem tak świetnie zagospodarowanego czasu jakiego oczekiwałam. Pomysł jest naprawdę ciekawy: staruszek z podejrzewaną demencją, który niejedno na wojnie przeszedł, ma na sumieniu śmierć syna, potem utracił żonę i musiał opuścić kraj, nagle postanawia uratować czyjeś życie poprzez akt otwarcia drzwi. Do tego pojawiają się w książce również jego wspomnienia z wojny, wojna na której był jego syn, okoliczności pojawienia się w życiu Sheldona i jego żony - wnuczki Rhei. Drugie ciekawe ujęcie wojny to historia Envera - jednak nie zdradzę jakie znaczenie ma ona w książce. Dowodzi to jedynie temu, że niestety wojna nie dość, że niesie ogromne straty w ludziach, to również w psychice tych, którzy musieli walczyć i przeżyli.
W "Norweskich nocach" pojawia się również ciekawy wątek żydowski, odniesienie się do Żydów przez inne nacje, a także sporo szczegółów jak byli oni traktowani podczas wojen.
Niestety, moim zdaniem autor nie wykorzystał świetnych pomysłów i nie zafascynował mnie swoim językiem ani sposobem ujęcia historii bohaterów i wydarzeń składających się na główną fabułę. Dla mnie zawartość książki to trochę chaotyczna plątanina wojen, współczesności, realizmu, majaków bądź wyobrażeń. Nie powiem, że lektura to była beznadziejna, bo nie była. Nie powiem, że szkoda na nią czasu, bo nie było tak źle. Jednak nie mogę całym sercem polecić jej do czytania, tak bardzo jak wielokrotnie polecam Wam książki. Niewątpliwie znajdą się tacy, którzy zachwycą się twórczością Millera, będą też może tacy, którzy zawiodą się całkowicie. Ja tym razem staję pośrodku, gdyż to będzie najbardziej sprawiedliwa ocena. Do wyższej niestety zabrakło czytania z zapartym tchem...