Haruki Murakami zabiera nas do Tokio, Tokio lat sześćdziesiątych. Pozwala nam spojrzeć na ówczesną sytuację w tym miejscu. Spory na uniwersytetach to jednak tylko tło do życia Touru Watanabe, chłopca, który miał dorosnąć za sprawą dwóch kobiet.
Watanabe poznajemy jako odludka, cieszącego się samotnością młodzieńca. Czytuje wiele książek, studiuje. Poznaje śmiałego, ambitnego studenta, który zapewnia mu jako takie poważanie, a także wieczorne wyjścia na zakrapiane imprezy, kończące się w łóżku z nieznajomymi dziewczętami.
W międzyczasie obserwujemy jego więź z Naoko. To dziewczyna jego zmarłego przyjaciela. Naoko jest trudna, zagubiona, smutna, nieprzewidywalna. Jest niezwykła, a przez to czarująca. Bohater nie potrafi zrozumieć jej wyjątkowości ani zachowania. Nie ma pojęcia, czy coś w ogóle do niej czuje. Kiedy dziewczyna znika, zostaje nieoczekiwana pustka.
W czasie jego długich rozważań o miejscu pobytu Naoko, wspominaniu ich wspólnej nocy, a także jego przyjaciela samobójcy, pojawia się nowa dziewczyna, podobna do Naoko, ale o wiele bardziej zakręcona - Midori. Midori lubi spędzać czas z Watanabe i nakłaniać go do zwierzeń na temat seksualnych przeżyć, oglądać dość ostre filmy pornograficzne i od czasu do czasu stawiać przed nim zadania/wyzwania o tej samej tematyce. Watanabe ma ją za przyjaciółkę, w końcu jego myśli kierują się do Naoko...
.....która nieoczekiwanie się odnalazła. Gdzieś, daleko od miasta, w dziwnym szpitalu, w którym leczy swoją duszę i inne problemy. Jeśli o nich przeczytacie, być może otworzycie oczy szeroko ze zdziwienia.
Książka toczy się cały czas w podobnym stylu. Pierwsze strony mają w sobie jakiś czar i urok. Podobało mi się to, raczej z sentymentu - kiedyś byłam fanką tego typu historii. Później, bardzo nieoczekiwanie, pojawia się temat seksu i wcale mi się to nie podobało. To nie Irving. Tutaj było to śmieszne i dziwne, wcale nie potrzebne i głupie. Nijak się to miało do początku książki.
Watanabe to bohater melancholijny, ale widać też,że młody. Chciałby dwie dziewczyny na raz, i w końcu sam się przyzna, że kocha je obie. Chce być z tą i tamtą, co oczywiście nie jest możliwe. Szczęście w nieszczęściu, że jedna popełniła samobójstwo?
Naoko i jej dziwny szpital też jest pomysłem...nieoczekiwanym. Jak ktoś ma takie problemy jak ona, powinien udać się do specjalisty. Jej późniejsza choroba była opisana w tak nierealny sposób....
Plusem jest na pewno to, że od czasu do czasu w rogu strony, można było zobaczyć malutką gitarkę.
Co więcej, muszę przyznać, ostatnia storna książki zbiła mnie z nóg.
No i w końcu, fragment, który dał mi sporo do myślenia.
"Nie o to chodzi, że nie wierzę w współczesną literaturę. Po prostu nie chcę marnować cennych chwil na czytanie rzeczy, które jeszcze nie przetrwały próby czasu. Życie jest krótkie"
Prawda, jakich mało. Ta myśl wylała się na mnie, była kubłem zimnej wody. Olśnienie - no tak! Po co czytać coś, co nie wiadomo, że da radę w tym świecie? Wiecie, chciałam od razu porzucić czytanie nowości. Po kilku dniach odkryłam, że to nie takie proste. No bo ile lat wystarczy ? 5? 10? Tyle wystarczy, żeby książka swoje przeżyła? Ostatecznie - zostaję przy nowych, ale więcej będę czytać starszych książek. O wiele więcej.
"Norwegian wood" podobało mi się. "Norwegian wood" nie podobało mi się. Książka jest nostalgiczna jak utwór The Beatles - Norwegian Wood. Jest w tym coś przyjemnego, wciągającego. Coś, co warto przeżyć. Ale niektóre pomysły autora i sceny były nawet odrażające. Naoko i Midori...nie znoszę ich.Jak to podsumować?
Obawiam się, że nie wrócę już do książek autora. Zapamiętam na pewno kilka cytatów, które na prawdę zrobiły na mnie wrażenie. Zapamiętam utwór muzyczny. Ale całość nic nie wniosła w moje życie, oprócz zdziwienia i zniesmaczenia....