Odnalezienie zwłok młodej kobiety w jednej z łódzkich kamienic stanowi punkt wyjścia najnowszej powieści Macieja Kaźmierczaka. Choć wszystko wskazuje na to, że Monika Maj sama odebrała sobie życie, policjanci, z Kamilą Szolc na czele, podejrzewają, że kobieta została zamordowana, a sprawca nieudolnie upozorował samobójstwo. Wkrótce śledczy odkrywają, że dokładnie rok temu, w tym samym mieszkaniu również zginęła młoda kobieta. Sprawę umorzono, ale teraźniejsza zbrodnia rzuca na nią nowe światło. Kiedy policja otrzymuje zgłoszenie o odnalezieniu w pobliskim lesie na wpół powieszonej, nieprzytomnej i torturowanej nastolatki, to choć ta zbrodnia różni się od poprzednich, intuicja podpowiada Szolc, że może stanowić klucz do wyjaśnienia sprawy.
Akcja powieści „Nikt” osadzona została w dzielnicach Łodzi, które samym swoim wyglądem budzą strach. Nikt nie chciałby zapuszczać się w te rejony za dnia, a cóż dopiero w nocy. Brudne, odrapane kamienice, cuchnące klatki schodowe, straszące powybijanymi szybami, grożące zawaleniem pustostany. Wylęgarnia patologii i dewiacji. Tu nikt nic nie widzi i nie słyszy, nawet wówczas, gdy dochodzi do makabrycznych zbrodni. Co więcej, ofiary i ich najbliżsi również idą w zaparte. Albo uparcie milczą, albo przyparci do muru, na pytanie kto to zrobił, drżącą ręką kreślą na kartce tylko jedno słowo: NIKT. A tytułowy bohater, karmiąc się poczuciem bezkarności, szczelnie chroniony zmową milczenia rośnie w siłę i wraz z dwójką „współpracowników” dokonuje kolejnych makabrycznych zbrodni.
Nie będę ukrywać, że zarys fabuły, okładkowy blurb oraz wiele pozytywnych recenzji sprawiły, że miałam co do tej książki spore oczekiwania. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że nie zostały spełnione.
Historię poznajemy z perspektywy śledczych i sprawcy, zabrakło mi tutaj perspektywy ofiar.
Stworzone przez Autora opisy zbrodni, jakkolwiek wstrząsające, przerażające i niekiedy obrzydliwe, są do siebie łudząco podobne, z czasem powszednieją i nie wywołują już tak silnych emocji. Przedstawienie zdarzeń z perspektywy choćby jednej ofiary zdecydowanie bardziej zagrałoby na emocjach czytelnika, a przede wszystkim sprawiło, że poszczególne zbrodnie nie zlewałyby się w jedną całość. Przerażałaby nie tylko skala zbrodni (a jest ogromna!), ale i osobiste tragedie jednostki. Może również udałoby mi się zrozumieć dlaczego młoda kobieta dobrowolnie wsiada do samochodu mężczyzny, którego panicznie się boi.
I tu dochodzimy do kolejnego problemu... Fabuła tej powieści wydaje się zupełnie niewiarygodna. I tak, wiem, że mam do czynienia z fikcją literacką, jednak osobiście chciałabym, aby nosiła ona znamiona prawdopodobieństwa. Niestety powieść Macieja Kaźmierczaka nie nosi. Apogeum stanowi zakończenie, które jest tyleż zaskakujące, co absurdalne. Urąga wszelkiej logice i prawdopodobieństwu zdarzeń.
Razi również jednowymiarowość zarówno przedstawionego świata jak i bohaterów. Tu nie ma miejsca dla pięknych miejsc, pozytywnych postaci i emocji. Zło, brud, mrok i wszechobecna patologia – tylko i wyłącznie.
W końcówce książki pojawia się informacja o tym, że Szary - zło wcielone - miał trudne dzieciństwo, być może z ofiary przeistoczył się w kata. Jednak nie można tego jednoznacznie stwierdzić. A szkoda. Dzięki temu jego postać wymykałaby się jednoznacznej ocenie, budziła skrajne emocje, a tak jest płasko i bezbarwnie. Zły i już. I znowuż ciężko oprzeć się wrażeniu, że gdyby Autor zechciał wprowadzić do swojej powieści retrospekcje mogłoby być ciekawie i emocjonująco.
Nie przekonuje mnie również postać Kamili Szolc, opryskliwej, aroganckiej głównodowodzącej śledztwem. Skupiona na osobistych problemach, nie potrafi zapanować nad podległym jej zespołem i doprowadzić do rozwiązania zagadki. Innych policjantów Autor również stawia w nie najlepszym świetle. Szczególnie poczynania Edyty Gawron wydają się co najmniej dziwne i mało prawdopodobne. Jest dojrzałą kobietą, niegdyś zastraszaną, która zmieniła miejsce zamieszkania, a kupując w sklepie alkohol prosi o zapakowanie go w nieprzezroczystą torbę. Z drugiej strony znajduje w sobie dość odwagi by położyć na szali budowaną z trudem, wbrew woli rodziców policyjną karierę i wdać się w bliższą relację z jednym z podejrzanych. Nie mogę też nie wspomnieć o policyjnym psychologu, który dysponując informacjami mogącymi wpłynąć na przebieg śledztwa, dzieli się nimi niechętnie lub wcale. Niezbyt pochlebną laurkę wystawił Autor pracownikom policji.
Ciekawa jestem także historii „współpracowników” Szarego, w końcu odegrali w tej historii znaczącą rolę. Jak to się stało, że ich zwerbował? Kim są, skąd pochodzą dlaczego wybrali taką drogę? O tym jednak Autor milczy.
Chciałbym móc napisać, że „Nikt” wywołał we mnie silne emocje, a zakończenie wbiło mnie w fotel. Niestety, to nie do końca prawda. Potencjał historii o człowieku, przesiąkniętym złem do szpiku kości, siejącym strach, z premedytacją niszczącym życie wielu kobiet nie został, moim zdaniem, w pełni wykorzystany. Zapowiadało się naprawdę dobrze, a wyszło tak sobie.
(współpraca z wydawnictwem Muza)