„Doskonały thriller psychologiczny, w którego ekranizacji wystąpili Michael Douglas i Brittany Murphy” - te słowa zachęciły mnie do kupienia „Nikomu ani słowa”. O książce nigdy nie słyszałam, podobnie jak o jej autorze - Andrew Klavanie. Z reguły sięgam po powieści, których tytuły obiły mi się o uszy, tym razem jednak zrobiłam wyjątek.
Nathan Conrad jest psychiatrą, prowadzącym praktykę w Nowym Jorku. W środowisku lekarskim jest znany jako specjalista od beznadziejnych przypadków, toteż właśnie jego poprosił o pomoc dawny znajomy. Nasz bohater ma rozpocząć terapię z Elizabeth, która jest oskarżona o brutalną zbrodnię. Nikt inny nie potrafił nawiązać kontaktu z pacjentką.
"Sprawa Burrows. Elizabeth Burrows. Zabiła człowieka, Nathan. Podcięła mu gardło. Boże wszechmogący, pocięła gościa na kawałki!"
Krótko po rozpoczęciu leczenia córka doktora Conrada zostaje porwana. Przestępcy stale obserwują i podsłuchują mężczyznę, który, podobnie zresztą jak jego żona, odchodzi od zmysłów. Jak to porywacze, zabraniają im z kimkolwiek rozmawiać i zgłosić sprawę na policję. Obiecują oddać córkę, stawiają jednak pewien warunek. Jeśli go nie spełni - wiadomo, co się stanie. Lekarz ma jedynie kilka godzin na zrobienie tego, czego żądają, a to praktycznie graniczy z niemożliwością.
Czego w dobrym thrillerze nie może zabraknąć? Oczywiście - psychopaty. Jako że „Nikomu ani słowa” jest naprawdę dobrym przykładem swojego gatunku, znajduje się tu rozbudowany wątek psychologiczny. Autor zastosował takie opisy, że momentami czułam, jakbym siedziała w głowach bohaterów. Zarówno tych z zaburzeniami psychicznymi, czyli, np. pacjentów doktora Conrada, jak i jego samego.
Bardzo zainteresowała mnie postać głównego bohatera i naprawdę żałuję, że powstała tylko jedna książka o nim. Podobało mi się, jak zmieniała się jego postawa. Po przeczytaniu każdej strony dowiadywałam się o nim czegoś nowego i obserwowałam zachodzące w nim zmiany. Początkowo niepozorny czterdziestoletni psychiatra z lekką nadwagą, stał się zdesperowanym, walczącym z własnymi słabościami ojcem, który zrobi wszystko, byleby odzyskać córkę.
Co mi się nie podobało? Wulgaryzmy. Wiem, rozumiem - miało być realistycznie. Może i są ludzie, którzy przeklinają cztery razy w jednym zdaniu, ale czy naprawdę trzeba z bohaterów, nawet tych niezbyt elokwentnych, totalnych prostaków? Nie sądzę.
Autor genialnie buduje napięcie. Każdy rozdział kończy się zwrotem akcji, przez co czytelnik jest wręcz zmuszony do dalszej lektury. Książkę czyta się szybko i muszę przyznać, że równie mocno wciągnęła mnie do tej pory tylko jedna powieść - „Kod Leonarda da Vinci”. To chyba dobrze świadczy o autorze i jego dziele, bo tak należy określić „Nikomu ani słowa”. Może i książka nie zostaje w pamięci przez nie wiadomo jak długi czas oraz nie skłania do refleksji, niemniej jednak miłośnikom gatunku na pewno się spodoba.