Angielski tytuł, choć chyba nie mógł zostać lepiej przełożony, zawiera nieco więcej treści niż stworzone przez tłumaczkę Paulinę Braiter polskie nigdziebądź. Angielskie słowo neverwhere zawiera informację o miejscu (where) i czasie (never). Jest to zarazem informacja o niebycie, istnieniu-nieistnieniu nigdzie i nigdy. Dwa sposoby istnienia i dwa światy funkcjonują równolegle w powieści Gaimana. Autor stworzył dwa miasta, z których jedno jest swego rodzaju podszewką, lewą stroną drugiego. Istnieją równocześnie, jedno pod drugim – Londyn Nad i Londyn Pod – jak kanał ściekowy, do którego spływają wszystkie odrzuty realnego, rzeczywistego świata. W trakcie lektury pojawia się pytanie, czy to drugie miasto - ciemne, gorsze, zamieszkane przez złoczyńców i nierealne istoty, zbudowane z ciemnych korytarzy i kanałów, w których obok siebie pływają ludzkie zwłoki i śmieci wyrzucone przez realnych Londyńczyków - nie jest rzeczywistością tkwiącą w ludzkiej podświadomości. Liczni psycholodzy z Zygmuntem Freudem na czele nauczyli nas, że może ona kryć niestworzone obrazy, myśli, o które żaden człowiek by siebie nie podejrzewał. Gdzie więc, jeśli nie w jej przepastnych czeluściach może istnieć złowrogi, rozmieszczony pomiędzy zapomnianymi i dawno zamurowanymi starymi stacjami metra Londyn Pod? Jedyna w swoim rodzaju połowiczność cechuje to miasto, które istnieje, ale przecież nie istnieje (jest niemożliwe!) i to istnienie, którego przecież nie ma – główny bohater, Ryszard, jest niezauważany przez ludzi z Londynu Nad, niewidoczny dla dawnych przyjaciół, którzy go nie pamiętają. Więcej – według dawnych znajomych Ryszarda, jego nigdy NIE BYŁO, ale przecież jest – poznajemy go, kroczy tunelami Londynu Pod i pisze w myślach pamiętnik. Opisał Gaiman miłośnikom fantasy realną rzeczywistość, w którą – jak to zwykle bywa w tego typu utworach - wkracza coś niemożliwego. Wyłania się z niej absolutnie niemożliwa forma istnienia – ludzie, którzy nie mają prawa istnieć, miejsce i czas, których nie ma nigdzie i nigdy - neverwhere.
Dodatkową atrakcją, serwowaną przez „Nigdziebądź” są odwołania do literatury i powszechnie znanych zjawisk z kultury i historii. Mamy więc labirynt na miarę wybudowanego przez Dedala, stwora o cechach Minotaura, dowiadujemy się, kto przyczynił się do zatopienia Atlantydy. Absurdalny humor w stylu Terry'ego Pratchetta, nagłe i krótkie zmiany klimatu – w najbardziej makabrycznych i trzymających napięciu momentach można się spodziewać absurdalnego i absolutnie niepotwornego, za to koszmarnie nie na miejscu stwierdzenia jednego z bohaterów – dodają smaczku i tak bardzo zajmującej lekturze.
Książka niesie dość smutne przesłanie na temat nudnego i raczej bezwartościowego życia w realnej rzeczywistości. Przeniesienie głównego bohatera w świat ciemnych sprawek i niebezpieczeństw Londynu Pod zdaje się być dla niego ratunkiem przed nudą i poczuciem bezsensu istnienia. Po skończonej lekturze rodzi się też swego rodzaju pretensja do rzeczywistości o to, że nie dzieje się w niej nic, co ekscytowałoby nieco bardziej niż codzienna wyprawa do pracy. Więcej – rodzi się chęć by śladem Ryszarda zagłębić się w otchłanie własnego umysłu i zaginąć w jakimś mieście „Pod” – pełnym przygód i okazji do zostania: po pierwsze – bohaterem, po drugie – trupem.