Lato anno domini 2021; o tej porze roku rozpoczną się XXXII letnie Igrzyska Olimpijskie. Cechą tych szczególnych zawodów sportowych jest to, że rozgrywają się one co 4 lata, i dla sportowców uprawiających dyscypliny letnie - dla dyscyplin zimowych obowiązuje podobna analogia - są one najważniejszą imprezą w ich życiu. Co istotne, przez masy pragnące rozrywki na najwyższym poziomie, są one błędnie nazywane tudzież określane mianem ,,Olimpiady”. To tylko ciekawostka, ot drobnostka, nie zmieniająca faktu, że w oczach zawodników biorących udział w Igrzyskach, ta impreza staje się zawsze swego rodzaju ukoronowaniem ich nadludzkich, ponadprzeciętnych przygotowań fizycznych i mentalnych - często tylko po to, aby wejść na szczyt, zareprezentować się z jak najlepszej strony dla siebie i dla kraju; aby godnie walczyć o wymarzony i wypracowany katorżniczym wysiłkiem sukces.
Bardzo ważne jest to, że zdobycie olimpijskiego złota jest dla każdego sportowca ogromnym zaszczytem, czymś bez miary, bez kategorii, jakby czymś niedającym się z niczym porównać i opisać. To wyczyn godny Bogów Olimpu, będący klasą samą w sobie, wybitnością, tym najważniejszym ,,odznaczeniem” dla atlety o jakim mógłby tylko pomarzyć, które to w końcu się spełnia. Ostatnie letnie tak rozległe tego pokroju zawody, gromadzące tysiące sportowców praktycznie z każdego zakątka globu, odbyły się w 2016 roku, w Rio de Janeiro; na dzień dzisiejszy mija od ich zakończenia prawie 5 lat. Jak widać okres pomiędzy igrzyskami (poprawnie nazywany ,,Olimpiadą") został lekko mówiąc ,,zaburzony” – a wszystko przez nieoczekiwaną, obejmującą swymi wiciami cały glob Pandemię Koronawirusa, która zamroziła naszą popkulturę, wszelakie wydarzenia sportowe, polityczne, kulturalne etc. na bardzo długi czas. Obecnie świat w Pandemii podnosi się z kolan; widać jak powoli zwycięsko przekracza linię horyzontu, jak kroczy coraz pewniej w walce z niewidzialnym koronawirusowym najeźdźcą. I wszystko wskazuje na to, że rok opóźnienia startu Letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio pójdzie w zapomnienie, i za kilka miesięcy te poważane najsłynniejsze, najbardziej rozchwytywane zawody sportowe się odbędą. Jeśli tak też się stanie (cóż, niczego nie można być pewnym: wirus nadal pozostaje aktywny, nadal ma wiele szczepów. Niestety, ludzi nie da się zakuć w kajdany i całkowicie ograniczyć ich migracji), będzie to ogólnym potwierdzeniem ,,niezaprzeczalnego faktu", że z tym wirusowym paskudztwem wygramy, że ostatnie ognisko Koronawirusa za niedługo wygaśnie. A kultura, sport, rozrywka, po prostu – wyznacznik tego, że jesteśmy ludźmi i tworzymy Cywilizację - ponownie ruszy z kopyta, gdzie wszystko to zacznie się rozwijać, wrzucać coraz wyższy bieg, w odpowiedni dla siebie sposób.
Igrzyska Olimpijskie w Tokio, to setki dyscyplin, które rozegrają się w około 3 tygodnie. To tak pokrótce. Rozdane będzie multum medali, będziemy również mieli multum czwartych miejsc, braku kwalifikacji, rozczarowań, zawodów. Cóż, na usta ciśnie się określenie: ,,takie jest życie”. I tak jest w rzeczywistości. Polacy, jak Polacy, czy to w sporcie czy w nauce, nigdy nas nie zawodzą. W kraju Kwitnącej Wiśni przewidywane jest zdobycie przez naszych rodaków od kilkunastu do kilkudziesięciu medali. I tu w ten wątek wchodzi pewien dyskurs, jakby podświadomy apel do polskich atletów: od wielu, wielu Igrzysk wstecz aż do dziś oczekuje się, że Polacy w końcu przywiozą krążek jakiegokolwiek koloru i wagi z dyscypliny: pływanie na ,,soczystym" długim 50-metrowym basenie. Ostatni medal dla kraju z nad Wisły z tej konkurencji właśnie na letnich Igrzyskach, przywiozła największa pływaczka w dziejach Polski, Otylia Jędrzejczak. W 2004 roku w Atenach wywalczyła trzy krążki – jeden z najwyższego kruszcu, zaś dwa srebrne. Złoto przypadło ,,Otikowi" za konkurencję 200 m. stylem motylkowym; pozostałe za: 100 m. stylem motylkowym i 400 m. stylem dowolnym. Czekamy bite, długie, mozolnie się ciągnące 17 lat na kogoś, kto zaszczyci nas brązem, srebrem, a daj Boże złotem w którejś z olimpijskich pływackich konkurencji indywidualnych lub sztafetowych. Czy to będzie Radosław Kawęcki, Konrad Czerniak, Alicja Tchórz, Aleksandra Urbańczyk-Olejarczyk, będąca w fenomenalnej formie Katrzyna Wasick, tego za Chiny Ludowe nie wiadomo. Najważniejsze jest (choć to smutne, ale jednak jakże to prawdziwe są słowa) ,,przełamanie klątwy", które ciągnie się potężnym, mozolnym cieniem, przyczepionym jak ,,rzep psiego ogona” w naszej kadrze od kilkunastu lat. Jak wiemy, rekordy Europy, Świata, medale na krótkim i długim basenie; to w pływaniu 50-metrowym, od 2004 roku do dnia dzisiejszego, na konto Polaków wpadało, i to nie raz. Typowy widz z naszego kraju, typowy kibic sportu, czy ten, kto kiedyś trenował lub obecnie trenuje pływanie, nie pragnie niczego bardziej, jak tylko… medalu z Igrzysk w Tokio.
Czy olimpijski następca Otylii Jędrzejczak będzie znany tego lata? Czy to będzie ktoś z jednym, dwoma lub kilkoma medalami indywidualnymi? A może zaszczyci nas drużyna, w której należycie spiszą się dobrze dostrojeni do konkurencji sztafetowych zawodnicy, kto wie? W celu przygotowania do pływackich zmagań naszych rodaków na Igrzyskach w Tokio koniecznym jest zaznajomienie się z sylwetką – w ujęciu życia zawodowego, prywatnego, pierwszych kroków stawianych na pływalni i wielu, wielu momentów później - opisanej na początku niniejszego tekstu, teoretycznie jedynej godnej, okraszonej sukcesami medalowymi, polskiej olimpijki, Otylii Jędrzejczak. Posłuży ku temu pewna publikacja o charakterze biograficznym, której autorami oprócz naszej bohaterki są panowie: Paweł Hochstim i Paweł Skraba. Tą pozycją jest reportaż tudzież autobiografia literacka pt. "Otylia Jędrzejczak. Moja historia". I nie jest to bynajmniej coś lekkiego i łatwego do przyswojenia. Dla znających pozytywne i negatywne aspekty życia pływackiego i intymnego tj. prywatnego Otylii, dość specyficznym doświadczeniem będzie poznanie tych znanych bardziej i mniej, a także nieznanych w ogóle losów, które ją spotkały, począwszy od najmniejszego szkraba którym ,,Otik” była, przez sięgnięcia olimpijskich szczytów a skończywszy na tragicznym wypadku drogowym, dojściu do formy po tym wydarzeniu, psychicznym załamaniu z nim związanym, i ostatecznie fatalnym starcie na Igrzyskach w Pekinie i Londynie, także wyjściu za mąż, urodzeniu dziecka i wielu, wielu innych momentów i chwil. To wszystko pisane ręką Otylii, która jak widać łatwo w życiu po prostu nie miała, podkreślane fotografiami, lekkim stylistycznie piórem – tekst czyta się płynnie, a trudne informacje tak nakreślane zapamiętuje się bez problemu – jakże by inaczej, znajduje się w niniejszym deliberowanej i omawianej publikacji. I jest to co najmniej bardzo dobre, płynne, ludzkie.
Aby dostąpić zaszczytu bycia wprowadzonym w 2019 roku do "International Swimming Hall of Fame", zwykły talent i ciężka praca na treningach nie wystarczą. Do pływackiej galerii sław pani Jędrzejczak nie trafiła przypadkiem. Trzeba kroczyć ciernistą drogą, krwawić za siebie i dla innych, oddawać duszę, aby zdobyć ten swój szczyt, aby przeżyć niewyobrażalne Katharsis, wspiąć się na własny Mount Everest, mieć pod sobą cały świat, a nad sobą tylko Boga. ,,Oti” tego dokonała; czarno na białym, bez sztucznej dramy (cóż, tak napisanej relacji, tak uwydatnionej praktycznie w każdym aspekcie życia zawodowego pływaka, biografii, jeszcze nie było, więc tej opowieści należy wierzyć) mamy to przeciągnięte na dwuwymiarową formę książkową: w "Mojej Historii" widać to, jak bardzo naturalnie wypadła Otylia, jak od zawsze była zdecydowana na sport - pasuje tu powiedzieć ,,w czepku urodzona", czyli wprost ulepiona ze specjalnej gliny przeznaczonej do wygrywania - jak biegła ku przyszłym sukcesom, przeżywając w najważniejszym momencie swojej sportowej przeprawy i drogi prawdziwą tragedię: śmierć brata Szymona, która nastąpiła, gdy ,,Oti" prowadziła samochód tego feralnego dnia 1 października 2005 roku. Nasza pływaczka nie fałszowała tu emocji, ona nimi uczciwie, od siebie, eksplodowała: było to jak ,,prawdziwość wyższego rzędu", za co należy się uznanie i klasa. Otylia nie bała się zaznaczać pomiędzy fragmentami rozdziałów publikacji swoich uczuć, głównie owiniętych wokół istotnych dla jej życia osobistego i zawodowego relacji, co robiła specjalną formą wierszy, przelanych z myśli jakby dla bliskich, dla ukochanego brata; prawdopodobnie gdyby nie wewnętrzna sprzeczność, ogromny ból emocjonalny wywołany odejściem Szymona (częściowo ze swojej winy; jest to do dziś kontrowersyjna sytuacja, według niektórych dziennikarzy, widzów, sympatyków sportu również kontrowersyjny wyrok dla Otylii. Powstrzymajmy się jednak od głosu, doceńmy panią Jędrzejczak jako atletę, który wyszedł z bagna po takowym wypadku, zyskał formę, pobił rekord świata, i ponownie miał świat przed sobą), może i niniejsza biografia by nie powstała, a jakby jednak została wydana pod tym samym tytułem, o podobnej treści, sądzę, nie wytłuszczono by w niej tyle emocji, przy czym sama Otylia mogła by być zupełnie inną osobą, o inaczej zbudowanej osobowości, inaczej otwartości na świat i ludzi.
"Moja Historia", na tle innych tworów biograficznych postaci światowego sportu, wyróżnia się tym, że istnieje w niej pewien specjalny oddzielny segment opowiadający o sportowcu, którego historię poznajemy. To segment tworzony przez postaci dla tego atlety bliskie, przyjacielskie, jemu znane, będące częścią jego życia, na tyle, że go kształtującego: na przestrzeni zawodowstwa i bytności prywatnej. Ów segment stanowią wplatane, co kilka - kilkanaście stron, umieszczone w specjalną obwódkę, podpisane z imienia i nazwiska, wypowiedzi: znajduje się tam stosunek tej osoby do Otylii odnośnie danego w rozdziale zagadnienia. Tak, i to jest prawdziwe, może i zbyt grzeczne i słodkie, ale ujmujące, podkreślające przede wszystkim to, że sportowcy to ,,zwykłe czujące istoty, mające rodziny, inne pasje i cele, nie będące hodowanymi dla ostatecznej destylacji: absolutnego sportowego mistrzostwa, cyborgami”.
Patrząc się na to, co Otylia mówiła o samym treningu, z mojej perspektywy, jako trenera pływania i sportowca wyczynowego amatora/półzawodowca, owszem jest to ważne, arcyciekawe, autentyczne i mi znane: ilość przepływanych kilometrów, zmiany trenerów, pierwsze poważne sukcesy Otylii w Europie, na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney, i na Mistrzostwach w Japonii w 2001 roku; treningi u Marii Jakóbik, w Niemczech, czy rozpoczęcie współpracy z Pawłem Słomińskim. Wszystko to jest potrzebne, stanowiące bazę informacyjną i teoretyczną – to podstawa, o której Otylia opowiedziała w niniejszej biografii. Jednakże dla mnie, jako osoby, jak podkreślałem nieco wyżej, związanej ze sportem dość mocno, najważniejsze jest jednak nakreślenie więzi pomiędzy naszą ,,Motylią” a przyjaciółmi z kadry klubowej, narodowej, innymi sportowcami, rodzicami, partnerami życiowymi, i najistotniejsze z trenerem Słomińskim, którego wpływaczka opisała wieloaspektowo i, mówiąc delikatnie, zrobiła to moim zdaniem właściwie, ale i ,,kontrowersyjnie”. To była otwarta biografia; czas z nią spędzony, to zlepek chwil, które zapamiętam na długo. I oby więcej tak ciekawych, z wachlarzem wtłoczonych tak szczerych emocji, książek tego nurtu powstawało; oby stanowiły one inspirację dla nas wszystkich, jak zrobiła to właśnie "Moja Historia".