Dwudziesty szósty października 1949 roku nie należał do dni obfitujących w sensacje.
Wstęp do tej krótkiej powieści z 1994 (polskie wydanie już w 1996) to reminiscencja Marqueza - wspomnienie początków kariery pisarskiej, gdy terminował jako nieopierzony jeszcze dziennikarz - a zarazem oddanie hołdu ludziom, którym sporo zawdzięcza. Bo dziennikarstwa uczył się pod okiem Clemente Manuela Zabala, redaktora dziennika El Universal w Cartagenie, a nad wydaniami jego książek czuwała Carmen Balcells, która w opinii wielu wydawanych pisarzy za to, jak się o nich starała, powinna być uznana za świętą. Zabalowi dziękuje we wstępie, Balcells dedykuje całą książkę. Wstęp, poświęcony realnym postaciom i wydarzeniom z 1949 roku* (przebudowa starego klasztoru klarysek w Cartagenie i usunięcie szczątków ludzkich z krypty, która dziś jest barem hotelu Sofitel), nawiązuje do niemal baśniowej narracji, której akcja toczy się w XVIII w. przenosząc nas jednym szwenkiem - jak w filmie - w przeszłość, przy czym nie wiemy, czy autor zmyślił tylko historie z przeszłości, czy wszystko, włącznie ze wstępem. Wszytkie postaci jakoby wysypały się reporterowi Marquezowi z grobów podczas rozbiórki części starego klasztoru. Czy to bajka, czy nie bajka…?
Abrenuncio nie mógł zaakceptować poglądu, jakoby kłamstwo stanowiło jedno z uwarunkowań sztuki. - Im bardziej przejrzyste słowo, tym widoczniejsza jest poezja.
Nie tylko język (znakomite tłumaczenie Carlosa Marrodana Casasa, dugoletniego attaché kulturalnego z Hiszpanii w Polsce - któż by dziś użył pięknego słowa "rozwidnianie"?) jest siłą tej drobnej w końcu opowieści. Doceniam także poetycko nakreślony splot kreolskich wierzeń rodzimej ludności Kolumbii, wierzeń plemion afrykańskich przywiezionych z niewolnikami i hiszpańskiego katolicyzmu. Jest tu także wątek dochodzenia do prawdy i uczonego sporu o nią pomiędzy przedstawicielem teologii w osobie Cayetana Delaury - bibliotekarza i zausznika biskupa Toribio de Cáceres y Virtudes ("pomieszanie przypadków i cnót"?), z Abrenuncio ("otwarte głoszenie"?), żydowskim lekarzem, uciekinierem przed prześladowaniami innowierców z Hiszpanii. Jednak główny wątek to niewydarzone i nieszczęśliwe historie miłosne głównych bohaterów: młodzieńcza i niespełniona miłość markiza Ygnacio de Casualdero do wariatki Dulce Olivii (Żaden wariat nie jest wariatem, jeśli przyjmiemy jego racje. s. 41) a następnie jego niezdarne pożycie z obiema małżonkami Olalią i Bernardą (Żyję przerażony tym, że żyję. s. 41). A kto boi się żyć, prowadzi nie-życie, nie żyje, grzebie się sam za życia. Łącząc wszystkie wierzenia swych przodków - Indianki Bernardy, hiszpańskiego ojca i kultu woodoo swych mamek oraz jak gdyby dziedzicząc los przodka, nieszczęśliwa jest też historia Siervy Marii de Todos los Ángeles ("niewolnica Maria od wszystkich aniołów"), jego dwunastoletniej córki.
Nie ma lekarstwa, które wyleczyloby z tego, czego nie leczy szczęście.
Akcja toczy się w Mahates, wielkim folwarku markiza, kiedyś rozciągającym się od Mompox po Ayapel - na ziemiach leżących na bagnistych terenach w dorzeczu głównej rzeki Kolumbii, Magdaleny, na południe od Cartageny, a następnie w klasztorze klarysek w samej Cartagenie. Rodzina markiza żyła z hodowli koni, bydła, uprawy trzciny cukrowej i produkcji cukru oraz z handlu niewolnikami. Ygnacio jednak - z buntu wobec rodziciela, który mu nie pozwolił ożenić się z wybranką - rozdaje majątek i przestaje się nim zajmować. Pierwszą żonę pozostawia dziewicą. Druga zaś, Bernarda, która dla majątku go uwodzi, traci serce do interesów po śmierci czarnego kochanka i popada w uzależnienie od seksu, kakao i miodu pitnego (wcześniej zresztą wypróbowując wszystkie używki od koki, przez pejotl po opium). Autor jak gdyby wbrew polskiemu przysłowiu chciał pokazać, że kto nie ma szczęścia w miłości, temu nie wiedzie się także w interesach. Bo nie ma do nich motywacji, nie ma chęci by żyć.
Nie dziwi mnie, że Marquez, sympatyzujący z komunizmem, jest krytyczny wobec kościoła. Stara się pokazać, zresztą dość przekonująco, że najgorsze zabobony religii afrykańskich czy miejscowych wierzeń ludowych, jak te dotyczące wścieklizny, mają swoje odpowiedniki w zabobonach chrześcijańskich, którym ulegają (bo chcą, choć jasnym rozumem można by je pokonać) nawet sam biskup, jak i przeorysza klarysek, Josefa Miranda (tłumacz pisze: "uboga duchem" zamiast "uboga w duchu", co może jest zamierzone). Oboje nie są ludźmi szczęśliwymi i to jest ich podstawowa wada i życiowy błąd w oczach autora. Trzeba jednak przyznać, że nie przedstawia katolickich racji i nie-racji jednostronnie. Zastanawiają kobiety, które - wszystkie! - są „wiedzące“. Wszystkie wiedzą, że miłość jest najważniejsza i trzeba zrobić wszystko i natychmiast, aby ją uratować. Nawet gdy zrozumienie tej prostej prawdy zajmuje ich niedorobionym wybrankom (markiz – kwietysta, zakonnik – naiwny legalista) całe życie. We wszystkich przypadkach ukazane tutaj uczucie jest niespełnione, ograniczane, gdyż uznawane za występne, niepożądane i przez to obrażające wszelkie wyobrażenie o moralności. Nawet upojenie miłosne Cayetana i Servii, choć dochodzą już nawet do delektowania się "znużeniem miłości spowszedniałej", zachowuje jej dziewictwo (być może dzięki tej dalekowzroczności książka nie trafi dziś za propagowanie pedofilii na indeks współczesnych już całkiem świeckich inkwizytorów działających w imieniu oszalałej poprawności politycznej). Dostojnicy kościelni w powieści postrzegają miłość jako sprzeczną z moralnością, boją się jej. Ale z drugiej strony lekarz Abrenuncio, z którego poglądami, jak się zdaje, sympatyzuje sam Marquez, też nie jest jej bezwarunkowym stronnikiem. Dla Abrenuncia bowiem najwyższą instancją jest rozum, a miłość to uczucie, które nie tylko "wyzwala z jego okowów", ale jego zdaniem w ogóle jest wbrew naturze, uzależnia podległe mu istoty i w dodatku jest nietrwałe. Zresztą, jak powiada: seks to talent, którego nie posiadł. W rozmowie z Cayetanem zarzuca katolikom, iż wyznają religię śmierci, która dodaje im odwagi i napełnia szczęściem w jej obliczu, a on akurat uważa, że najważniejsze jest żyć. Okazuje się więc, że łatwiej katolikowi wyrzec się religii dla miłości (albo wytłumaczyć sobie, że Duch Święty wyżej ceni miłość niż wiarę), niż niewierzącemu i/lub uczonemu poddać się uczuciu - uwierzyć miłości. Inaczej ma się z wierzeniami ludowymi. Wyznawcy religii rodzimych są miłości zdecydowanie bliżej, poddają się jej prądowi. Niestety mężczyźni są Hiszpanami, więc katolikami i dorastają do uznania jej praw zbyt późno. I chyba to niespełnienie i marny koniec porywów serca czyni tę historię tak prawdziwą, a przez kreolskie, wieloreligijne otoczenie – tak barwną. Marquez przewrotnie zatytułował swą powieść, jak gdyby miłość była jakimś dopustem bożym, karą, ale jest to ewidentnie pogląd jego katolickich bohaterów - biskupa i przeoryszy klarysek. On sam, choć implicite, opowiada się zdecydowanie po jej stronie.
* Marquez pisał tę powieść, gdy klasztor klarysek, odebrany im w połowie XIX w., następnie wykorzystywany jako więzienie i szpital, na wiele lat opuszczony, nie popadał już w ruinę, ponieważ z poduszczenia UNESCO, by chronić dziedzictwo przeszłości, przejęty już został przez firmę, która przebudowywała go na oddany w 1995 roku do użytku hotel. Niewątpliwie tajemnicza historia wymyślonej postaci Siervy Marii zrobiła temu miejscu dobrą promocję - pisarz był zresztą wkrótce po otwarciu hotelu jednym z jego honorowych gości.
Notatki>> kora drzewa manajú, purganse (środki przeczyszczające w dawnej polszczyźnie) z antymonu (tzw. pilulae perpetuae Paracelsusa: w żołądku warstwa zewnętrzna rozpuszczała się i powodowała szybki efekt, a pacjent musiał potem znaleźć kulkę w swych odchodach, mył ją, suszył i przechowywał do następnego użycia), anagallis flore purpureo, baskina, manta, czekolada z Oaxaca, popiół yarumo (w Amazonii miesza się go do żucia z koką), locje, woda tamaryndowa, womitorium z tartaru?!, cessatio a Divinis, kwarteron, miasto San Basilio de Palenque - założone przez zbiegłych niewolników. Afrykańskie bóstwa i ich symbolika: Changó (czerwony i biały - miłość i krew), Elegguá (czerwony i czarny - miłość i śmierć), Yemayá (7 paciorków - woda i jasny błękit). Literatura: Garcilaso de la Vega, Fray Gerundio, Wolter: Listy filozoficzne, Amadis z Walii.
Płyta nagrobna rozpadła się już po pierwszym uderzeniu oskarda i z niszy spłynęła kaskada żywych, intensywnie miedzianych włosów. Z pomocą robotników szef robót chciał wydobyć resztę włosów, ale im mo...
Płyta nagrobna rozpadła się już po pierwszym uderzeniu oskarda i z niszy spłynęła kaskada żywych, intensywnie miedzianych włosów. Z pomocą robotników szef robót chciał wydobyć resztę włosów, ale im mo...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @tsantsara
Bolało?
Zalane deszczem dublińskie ulice w chłodny zimowy dzień nie były odpowiednim miejscem dla szwendającego się małego chłopca. Dobra opowieść zawsze zaczyna się od herba...
Mamy już sierpień, ale rano jest zimno, a w powietrzu pachnie już jesienią. To druga książka Petry Soukupovej i - podobnie jak jej debiut (w 2008 nagroda im. J. Ortena ...