Książka jest opowieścią o kapłaństwie i kapłanach spisaną przez byłego księdza, który stracił wiarę i odszedł z zawodu. To nie pierwsza pozycja na ten temat, ale książka Adamca wyróżnia się brakiem agresywności i zacietrzewienia; jest przede wszystkim przesiąknięta smutkiem, bo pisze autor o księżach, którzy po wielu latach posługi stają się mocno zgorzkniali i wypaleni. Dlaczego? Z paru powodów.
Przede wszystkim księża to ludzie bardzo samotni, po pierwsze oczywiście nie mogą założyć rodziny, co dla wielu jest prawdziwym dramatem. Poza tym ksiądz nie zna dnia ani godziny: jeśli pracuje w jakiejś parafii, to z dnia na dzień może być przeniesiony przez biskupa kilkadziesiąt (albo kilkaset) kilometrów dalej i musi zaczynać od nowa, zatem nie warto nawiązywać głębokich relacji z wiernymi: wtedy ból rozstania jest mniejszy. I jeszcze, nie ma solidarności zawodowej wśród księży, jeśli któryś z nich wpada w kłopoty, jak autor, który ciężko zachorował, to wszyscy koledzy się od niego odwracają, zostaje zupełnie sam. To dosyć ciekawe, że księża zachowują się jak bankierzy inwestycyjni: w tej profesji masz przyjaciół, gdy wszystko idzie dobrze, ale gdy wpadniesz w kłopoty, nie licz na nikogo (vide Browder: 'Czerwony alert'); akurat wśród kapłanów nie spodziewałbym się takiej postawy.
Innym źródłem wielkich frustracji jest absolutna zależność od biskupa, który jest panem życia podwładnych, rzuca ich po parafiach zupełnie przypadkowo, często niszcząc im w ten sposób życie. W książce znajdziemy wiele przykładów takich okropnych decyzji. Mamy oto historię kleryka, który w wyniku testu sprawdzającego predyspozycje przyszłych księży przeprowadzonego przez pewnego entuzjastę, bo oficjalnie nikt tego w kościele nie robi, dowiaduje się, że najlepszym dla niego miejscem jest wiejska parafia. Niestety, w wyniku arbitralnej decyzji biskupa zostaje kapelanem szpitalnym, na tym stanowisku męczy się straszliwie przez kilka lat, a potem już jest tylko zgorzkniały i wypalony.
Poza tym księży, którzy chorują lub sprawiają kłopoty (alkoholizm, hazard, długi, itp.), się znika: jednego dnia są, następnego – ich nie ma. Autor się dziwi tej praktyce, ja nie: nie ma księdza – nie ma problemu.
Podobnie feudalne stosunki pracy panują na niektórych uczelniach wyższych (profesor – asystenci) i myślę że też w policji lub wojsku. Ale w tych instytucjach można się odwołać do instancji wyższych, bywają związki zawodowe, są sądy pracy, w ostateczności można się zwolnić. W kapłaństwie od decyzji biskupa nie ma odwołania (chyba, że do Watykanu), więc można tylko porzucić sutannę, co wielu czyni, ale koszty tej decyzji są bardzo wysokie.
To w ogóle niesamowite, że biskupi tak fatalnie zarządzają kadrami, w korporacji takiego menadżera pogoniono by prędzej czy później, a biskupowi kto podskoczy... Ważne, żeby kasa się zgadzała, a że się niszczy ludzi, kogo to obchodzi...
Nie dziwi więc, że nieszczęśliwi, zgorzkniali, wypaleni księża topią smutki w alkoholu, hazardują się czy biorą sobie półjawne kochanki. Może autor przesadza, może gdzieś żyją szczęśliwi, spełnieni, zjednoczeni z Chrystusem kapłani, długo szukał, ale nie znalazł...
Smutna, ale ważna książka.