Recenzja: Uczta Dusz C.S. Friedman
Naczytałam się wielu pochlebnych opinii, które wychwalały cykl „Zimnego ognia”. Ze zniecierpliwieniem oczekiwałam premiery „Uczy dusz”, pierwszego tomu nowej trylogii, która miała wyjść spod pióra tej samej autorki. Jakie uczucia wywołała we mnie powieść? Czy należę już do grona fanów tej znanej i lubianej pisarki? Co najważniejsze, czy spróbuję zapoznać się także ze światem „Zimnego ognia”, do którego mogła mnie zachęcić „Uczta dusz”?
Celia S. Friedman studiowała projektowanie kostiumów, teatrologię i matematykę na kilku amerykańskich uczelniach (Brandeis University, Adelphi University); prowadziła wykłady z historii ubioru, a także zajmowała się scenografią, projektowaniem kostiumów teatralnych oraz choreografią walk i pojedynków dla potrzeb sceny. Jest członkinią Society for Creative Anachronism oraz League of Renaissance Swordsmen. Jako pisarka debiutowała w roku 1986 powieścią science fiction In Conquest Born, wydaną przez DAW Books. W r. 1996 rzuciła pracę kostiumologa, aby w pełni zająć się pisaniem.
Jedną z głównych bohaterek książki jest Kamala, dziewczyna, której udało się w tajemnicy zachwiać odwiecznym porządkiem w świecie magii. Kobieta od dziecka objawiała większy potencjał niż mogłoby się wydawać, a gdy przyszło co do czego – dokonała niemożliwego i stała się Magistrem. Nieśmiertelnym magiem czerpiącym siły z dusz innych ludzi. Przerażająca wiedza i okrutna cena, którą będzie musiała zapłacić to nic przy problemach, objawiających się w królestwie. Tajemni szeptacze poszukują władzy, należącej do króla. Mityczne istoty powracają silniejsze niż niegdyś, aby siać zgrozę i spustoszenie. Kto przystąpi do walki? Czy drapieżcy zmienią się w ofiary, a czarne charaktery staną się bohaterami?
Może zacznę od tego, że opis powieści, umieszczony na okładce książki, prawie w ogóle nie oddaje jej treści. Czytając go, miałam nadzieję, że trafiłam na lekturę w stylu dark fantasy, która będzie miała szansę rekordowo podbić rynek wydawniczy. Troszkę się przeliczyłam. Chociaż świat stworzony przez autorkę mamił wizjami niespotykanych dotąd miejsc, pozostawiając po swoich opisach słodko- gorzki posmak realizmu, zmieszanego z delikatną nutą fantastyki, to muszę przyznać, że troszkę się zawiodłam.
Wystąpiła wielowątkowość, której całkowicie się nie spodziewałam. Byłam całkowicie pewna, że autorka całą swoją uwagę poświęci życiu Kamali i roli, którą przyjdzie jej odegrać. Czy poznałam bliżej tą dziewczynę? Tak! Jednak na tym się nie skończyło. Pisarka bowiem w swojej książce daje możliwość zapoznać się z kilkorgiem bohaterów, którzy z biegiem wydarzeń, stają się coraz to bardzie ważni dla rozgrywającej się akcji. Proporcjonalnie do przerzuconych stron, zyskiwałam pewność, że przedstawienie fabuły książki za pomocą wielu postaci było bardzo korzystnym zabiegiem. Pani Friedman pisząc, nie wprowadziła w akcję dynamiczności. Momentami, chociaż działo się naprawdę bardzo dużo ważnych rzeczy, czytałam będąc całkowicie świadoma faktu, że lektura mnie nie porywa. Wydawała mi się ślimaczo powolna i chwilami mocno nudząca.
Zabieg wprowadzenia całej masy bohaterów i nadanie im „szczególnego” znaczenia, wywołało w mojej głowie alarm ostrzegawczy. Przestraszyłam się tego, ponieważ z miejsca potrafiłam stworzyć całą listę rzeczy, które mogły spowodować, że moja opinia o powieści poleci na łeb, na szyję. Jak wiadomo, żeby wprowadzić wielu bohaterów, trzeba nadać im takie cechy charakteru, aby czytelnik nie miał wrażenia monotonii, czy też efektu de ja vu. Muszę przyznać, że autorce „Uczty dusz” wyszło to znakomicie. Wyraziste i przede wszystkim różnorakie postacie tylko umilały lekturę. Świetnie wyróżniały się na tle interesująco przedstawionych miejsc akcji oraz ciekawie i nowatorsko wytłumaczonego pojęć magii.
Na szczęście autorka pomiędzy fabułą, a postaciami stworzyła pewien rodzaj partnerstwa. Oba te czynniki w miarę dobrze współgrały ze sobą, a gdy jeden z nich zaczynał mnie męczyć, pani Friedman szybko przeskakiwała do drugiego. W jaki sposób to robiła? Sprawiając, że na pewien czas moja uwaga była poświęcona tylko i wyłącznie jednemu z tych aspektów. Tutaj uważam, moi drodzy, że był to nielada wyczyn, który można by było nagrodzić brawami. Trzeba naprawdę umieć pisać, żeby tak sprawnie zająć czytelnika jednym trybem całej maszyny. Całkowicie oczarować odbiorcę śrubką, gdy ten zauważy, że przyglądanie się całemu Big Benowi, przestaje mu sprawiać radość.
Złożoność świata przedstawionego w małych przebłyskach upodabniała się w moim umyśle do książek autorstwa R.R. Martina. Nie było zbyt wiele takich chwil i tak na dobrą sprawę nie porównywałabym jednej pozycji do drugiej, ale jednak jakieś podobieństwo zaistniało, skoro je zauważyłam.
Podobnie jest z dziełem pani Canavan, chociaż sądzę, że książka napisana przez panią Friedman jest warta poświęcenia większej uwagi niż jej konkurentka. Pisarka „Uczty dusz” bardziej drobiazgowo przedstawiła świat przez siebie wykreowany, nadając mu w pewnym sensie życie. Bardzo pomocna była plastyczność obrazu. Pisarka wprost tworzyła wizje w mojej głowie. „Trylogia Czarnego Maga” to cykl podobnych, ale o stopień mniej korzystnych powieści. Nie można im jednak odmówić niebywałego talentu do zainteresowania sobą potencjalnego czytelnika. Odbiór trylogii Pani Canavan jest prostszy. Chociaż w „Uczcie dusz” zwracałam uwagę na szczegóły, to patrząc na tę pozycję jako ogół, nie wystawiłabym jej już tak dużej oceny.
Znajdując się wreszcie przy meritum, ostatecznie bardzo chętnie poleciłabym tą pozycję, jednakże tylko zaciekłym fanom fantastyki. Osoby, które zwykle poruszają się po tak przetartych ścieżkach będą miały więcej cierpliwości oraz łagodności względem "Uczty Dusz". Nie oznacza to, że osoba, która chciałaby przeczytać tę powieść, nie ma takiej możliwości. Po prostu apeluję wtedy, aby z werdyktem poczekać aż do samego końca, ponieważ jeszcze nie raz Wasza opinia się zmieni. Może nawet zrozumiecie aspekt pewnego pasożytnictwa? Kto wie, każda książka przekazuje coś innego ;)
Ocena: 7/10