Stanęło na rodzinnym wyjeździe Michaela Bootha do japońskich metropolii. Autor kieruje się tam w poszukiwani smaku i ogarnianiu specyficznej azjatyckiej miłości do świeżego jedzenia poprzez utarczki mistrzów kuchni z dzisiejszą modą na mrożonki i przypływ Zachodniej mody na fast food, spożywanie zbyt dużej ilości soli, cukru, czerwonego mięsa i nabiału. Przy okazji odgadywania, gdzie może kryć się kolejna restauracja, pośród kulinarnych degustacji i przyglądania się, jak powstają dania, Booth raczy czytelnika również elementami należącymi do tradycji. Zawsze jednak kierując swą niespożytą ciekawość w kierunku kulinarnych doświadczeń i japońskiej tradycji smaku, i tak też było na przykład podczas zetknięcia się z zawodnikami sumo. Kultura kulturą, ale zawsze dobrze mieć pełny brzuch.
Z mojego punktu widzenia M.Booth nawet ciekawie pisze. Ciekawie na tyle, że nie odkłada się ze znudzeniem książki, choć trzeba przyznać, że o tym wszystkim dowiadywałam się po drodze zaznajamiając się systematycznie z kulturą prezentowanego kraju i w znacznie szerszym zakresie. Mając do czynienia z "Sushi i całą resztą" doświadcza się jednak rozczarowania, gdyż dziennikarz nie zachowuje tutaj wnikliwości, nie rozbudowuje tematu, nie troszczy się również o wnioski i podsumowania. Ta książka ze względu na swą konstrukcję i sposób przekazywania myśli bardziej przypomina mi blog, a co za tym idzie, zyskuje odmienny charakter od publikacji, której oczekiwałam po "Sushi i..".
Czy cokolwiek w tej lekturze mnie zaciekawiło? Jednym z bardziej udanych rozdzialików był "Kryzys sake", w którym mowa m.in. o mitach na temat tego alkoholu, w tym przyrównywaniu go na Zachodzie do wódki, choć ze względu na sposób produkcji jest mu najbliżej do piwa. Interesujące jest też zagadnienie pochodzenia sushi oraz jego rozwoju, czyli przejścia od formy konserwowania ryb w ryżu do obecnego procesu powstawania sztandarowej potrawy Japończyków. Inne, dotyczące ciekawostek na temat miso czy fermentacji sosu sojowego też wypadają o niebo lepiej, niż pisanie głównie o chodzeniu po restauracjach i wymienianiu potraw z nazwy i wyglądu, bo na nic więcej nie można tu liczyć. Tak naprawdę Booth wcale nie zajmuje się tutaj smakiem, a nawet jeśli to bardzo pobieżnie. W książce o poważnym tytule, gdzie jakoby czytelnik miał spotkać się ze smakami odległej krainy brak opisu degustacji (no chyba,że przy sake dostajemy takie fragmenciki, gdzie praktycznie każda poza pierwszymi dwoma smakuje jak pochodne ropy naftowej), brak napawania się niuansami danej potrawy przyrządzonej przez innego kucharza, w innym miejscu. Prowadząc w ten sposób "badania" na temat kulinarnej tradycji danego kraju nie dochodzimy do żadnych wniosków. Chociaż redaktor stara się odkryć, jaki wpływ mają rośliny (szczególnie wodorosty,listownica) i przyprawy na dietę Japończyków oraz co ma moc sprawczą w przypadku długowieczności mieszkańców Okinawy. Ale wnioski przychodzą z tego marniutkie. A podsumowania całości praktycznie nie znajdujemy na łamach książki, bo jak widać autor nic takiego nie zaplanował. Czasem czytując blogi niedoświadczonych podróżników, ci pokuszą się o jakiekolwiek wnioski, a tu mimo wzniosłych postanowień początkowych przemyślenia autora są podawane na bieżąco i na koniec nie zawraca sobie już głowy by nadać temu ramy zamknięcia. Niestety, jestem tą książka zawiedziona.