Andre Aciman – za tym nazwiskiem kryło się przykre wspomnienie przeczytanej przeze mnie książki „Tamte dni, tamte noce”, a zarazem nadzieja, że kolejna jego powieść okaże się zupełnym przeciwieństwem. Aciman jak nikt inny potrafi wgłębiać się w uczucia zakochanych, ale również ta zaleta jest jego przekleństwem.
Wszystko rozpoczęło się od pewnego świątecznego przyjęcia w Nowym Jorku. Ona złakniona miłości, tuż po bolesnym rozstaniu w długotrwałym związku. On przekonany, że jest niezdolny do miłości, bo to wszystko, co łączyło go z kobietami z przeszłości, było dalekie od jego wyobrażeń. Nieświadoma prostych słów zawartych w tym prostym przedstawieniu: „Jestem Clara”, nieproszona wchodzi w jego życie i od tego momentu wszystko zmienia się nieodwracalnie.
Fabuła zapowiadała się naprawdę obiecująco, jednak już na wstępie autor rozwiał wszelkie moje nadzieje, że „Osiem białych nocy” będzie tak różna od tamtej.
Jak długo panie Aciman można czytać co oznaczają dla niego dwa słowa „Jestem Clara”? I jak długo można znosić wszelkie nadzieje, marzenia i domysły, które do niczego nas nie doprowadziły?!
Główni bohaterowie to rozpieszczeni smarkacze z wyższych sfer, którzy stanowią odbicie samych siebie. Znają nazwy wszelakich arii, rzadkich strof poezji, chodzą do kina na francuskie filmy i prowadzą gierki słowne, których nikt, z wyjątkiem ich samych, nie potrafi zrozumieć.
Stanowią również swoje przeciwieństwo, bo o tyle, co Clara jest zdolna do poświęceń, szczerych wyznań i rezygnacji z własnej dumy, tak nasz bohater to niedorozwinięty emocjonalnie gówniarz, który zastanawia się nad każdą wypowiedzią, co najmniej kilka minut, by później nocą analizować ją godzinami i tak bez końca, dopatrując się wszelakich ukrytych znaczeń. „Ona jest mężczyzną, ja kobietą” – o tak, to zdanie świetnie ukazuje nam tę smutną prawdę.
W powieści Acimana znajduje się dużo metafor, domysłów, zaś „mgła”, jaką roztoczyli wokół siebie i własnych uczuć bohaterowie, wcale nas do nich nie przybliża. Brakowało mi szczerych rozmów, męstwa, chęci i tej ikry, która pobudziłaby naszą ofermę do wszelakich działań. Na zewnątrz był jak wypatroszona kukła, która w środku trzyma wszelakie „skarby”; jednak za nic w świecie nie chce się z nikim "tymi skarbami" podzielić.
„Osiem białych nocy” wywołało we mnie masę negatywnych uczuć, historia jest pozbawiona jakiegokolwiek napięcia między bohaterami. Świeża relacja, świetnie zapowiadającego się romansu, powinna każdego czytelnika „razić po oczach” tą siłą przyciągania; tutaj niestety, tego nie znalazłam. Wielką zaletą są filozoficzne myśli pisarza, rozwodzące się nad postacią związku - zasługują na sporą uwagę.
Szkoda niewykorzystanego potencjału, pisząc wprost: bez szału.
„(…) Przychodź tu tak często, jak tylko masz ochotę, przychodź za każdym razem, kiedy twoje nadzieje spełzną na niczym, a ja odnowię cię i uczynię całością, i dam ci coś na pamiątkę i dobre samopoczucie, po prostu przyjdź i bądź ze mną, a ja będę dla ciebie jak miłość.”