Ile razy zdarzyło Wam się kupić książkę ze względu na okładkę? A ile razy okazała się ona beznadziejna? No właśnie. W przypadku "Siły trucizny" jest natomiast odwrotnie - sięgając po tę pozycję miałam w pamięci tylko całkiem interesujący opis, a po jej ogólnym wyglądzie spodziewałam się raczej przeciętnego czytadła. Jednak kilka dni temu przy lekturze zostałam pozytywnie zaskoczona!
Yelena spędziła w lochach rok, czekając na wyrok śmierci. Pewnego słonecznego dnia otwierają się drzwi jej celi, a ona sama zostaje zaciągnięta przed oblicze władz. Ku jej niekrytym zdumieniu dostaje wybór: może zostać stracona lub też zostać prywatnym testerem posiłków komendanta, mając w perspektywie kilka, kilkadziesiąt, może kilkaset dni życia więcej - wiadomo, kiedy natknie się na bardzo silną truciznę i tak umrze. Jak się możemy spodziewać, Yelena przyjmuje niecodzienną propozycję i zostaje rezydentem pałacu. Tam poznaje zarówno życzliwych, bezinteresownych ludzi, jak i tych, którzy czyhają na jej życie - dziewczyna jest więc w każdej chwili narażona na niebezpieczeństwo. A jakby tego było mało, dowiaduje się, że dysponuje potężną magiczną mocą. Tak potężną, że jeśli nie wymyśli sposobu ucieczki spod skrzydeł komendanta i nie nauczy się panowania nad samą sobą, to zagrozi zarówno sobie, jak i wielu innym ludzkim istnieniom.
Chociaż Yelena jest dość młodą dziewczyną i narratorką całej powieści, a "Siła trucizny" przeznaczona jest raczej dla, że tak to ujmę, "młodych dorosłych" (a ja się do tego kręgu jak najbardziej zaliczam) lektura nie jest z gatunku tych, które przez trzysta kilka stron prezentują pojękiwania głupkowatego dziewczęcia. Piszę o tym na samym początku, bo dla mnie jest to już wystarczający powód, by ocenić książkę trochę wyżej przy ogólnym rozrachunku. Maria V. Snyder udowodniła swoim czytelnikom, że bohaterka wcale nie musi być ironiczna i zbuntowana, by nie zostać uznaną za miałką i bezbarwną postać. Yelena to prawdziwie silna osobowość w kruchym i wycieńczonym ciele. Nie jest przejmująco kobieca ani za bardzo męska, zbytnio odważna ani tchórzliwa - ot, pisarka przedstawiła nam bohatera, w którym można dostrzec pewną harmonię, utożsamić się z nim (No bo powiedzcie mi szczerze - utożsamiacie się na przykład z idealną blond cheerleaderką albo z Lisbeth Salander? No właśnie.) i - oczywiście - z miejsca polubić.
Jednak nie tylko Yelena jest godna mojej pochwały - Valka już od początku obdarzyłam dużym zaufaniem. Nie wiem tylko czemu w moich myślach jego postać rysuje mi się jako łysy niski mnich, a nie wysoki czarnowłosy, szafirowooki mężczyzna. Chyba to przez wzgląd na jego bądź co bądź bardzo delikatny charakter. Złóżmy jednak ten absurd na karb mojego dziwnie pracującego mózgu i przejdźmy dalej. Resztę postaci jeśli nie po imionach będziecie poznawać po zachowaniu - "Siła trucizny" jest naszpikowana postaciami o zupełnie różnych charakterach.
O fabule nie będę się zbytnio rozpisywać, bo nie chcę Wam psuć radości z czytania. Powiem tylko tyle, że w końcu trafiłam na książkę w której magia jest tylko delikatnym dodatkiem, a nie siłą napędową dla całej powieści. Dlatego spodoba się nawet tym, którzy niezbyt przepadają za fantastyką!
Lektura jest lekka, łatwa i przyjemna - idealna na nadchodzącą wiosnę. Gwarantuję Wam, że tę książkę połkniecie w mgnieniu oka i nie będziecie żałować, że w ogóle się za nią zabraliście. A ja czekam z ogromną niecierpliwością na następny tom. Szczególnie, że tym razem mamy do czynienia z trylogią, a nie iluśtamtomowym tasiemcem, których na rynku wydawniczym teraz pełno.