„Klasztor” Panosa Karnezisa brałam do rąk z lekkim niepokojem. Był on spowodowany treścią, o której utwór traktuje. Osobiście nie przepadam za bardzo za wątkami religijnymi, których, po samym tytule, w książce nie brakuje. Ale do rzeczy.
Klasztor Matki Boskiej Miłosiernej to miejsce, w którym kobiety odnajdują spokój. Życie, które wiodły za murami zostaje w tyle, zostaje zapomniane, a cała ich przyszłość zostaje wręczona Bogu. Siostry pracują, modlą się, mają swoje zadania. Wszystko toczy się powolnym torem, wyznaczanym przez godziny wstawania, godziny modlenia się. Coś się jednak zmienia.
Pewnego dnia siostra Lucia znajduje na progu dziecko. Małe, kwilące, niewinne dziecko. Informuje o tym od razu matkę przełożoną, Marie Ines, robi to z przestrachem i bojaźnią. Dziecko jest chłopcem. Jako że klasztor Matki Boskiej Miłosiernej to klasztor żeński, obecność płci przeciwnej – nie ważne jest, że to dziecko – stanowi wielki problem. Gdy matka przełożona pierwszy raz bierze niemowlę na ręce, doznaje olśnienia. Jest pewna, że to cud, który zesłał Bóg, aby mogła w końcu odpokutować grzechy przeszłości. Bo otóż Marie Ines nie od zawsze marzyła o oddaniu swojego losu w Boże dłonie. Kiedyś była młoda, miała własne marzenia, wiodła inne życie. Pewne tragiczne wydarzenia zdecydowały o jej przyszłości. Teraz, widząc małego chłopczyka doznaje olśnienia. Za wszelką cenę chce go zatrzymać i wychować na porządnego człowieka. Mimo szczerych chęci, na swojej drodze napotyka wiele przeciwności. Nie wszystkie siostry zakonne widzą w tym wydarzeniu cud – wręcz przeciwnie, pojawienie się chłopca zaczyna być postrzegane jako dzieło Szatana. Ponadto jedna z sióstr nosi w sobie pewien wielki sekret, który wychodząc na jaw, może przysporzyć nieprzyjemności, ba, nawet skandal. Co więc stanie się z dzieckiem? Jaką decyzję podejmie matka przełożona?
Powieść Karnezisa porusza problemy, do których zwykły śmiertelnik, taki jak na przykład ja, nie ma wstępu. Są to tematy zakazane, często ukrywane, tematy tabu, które interesują na właśnie ze względów nieobwieszczania ich. Kościół, zakony oraz ludzie, którzy oddali się na posługę Bogu są postrzegani jako wysłannicy Najwyższego, a więc od razu zyskują szacunek, a ich podłoże moralne prawie nigdy nie jest negowane. Z góry zakładamy, że nie są w stanie popełnić żadnego grzechu, który mógłby złamać złożonego przez nich śluby. Karnezis w swojej książce pokazuje nam ich życie „od kuchni”, z wielką dbałością o szczegóły. Piszę tak, bo wydaję mi się, że faktycznie tak jest. Mimo wszystko nie jestem w stanie ocenić prawdziwości przekazanych przez niego faktów, nie mniej jednak jestem w stanie w to uwierzyć. A to już sukces.
Książka porusza też stany uczuć. Atmosfera niepokoju towarzyszy czytelnikowi od samego początku i nie opuszcza go, aż do samego rozwiązania zagadki pojawienia się chłopca. Ale nawet i potem jest wszechogarniający. Niepokój ten jest wywołany nie tyle miejscem, w które dziecko trafia, a samymi siostrami zakonnymi. Ich postępowanie niekiedy odbiega od tego, które zwykliśmy sobie wyobrażać lub też widzieć na własne oczy. Klasztor zostaje zmieniony. Dziecko staje się tutaj obiektem, który wyzwala w siostrach różne cechy charakteru – niektóre dobre, niektóre złe, ale nie pozostają obojętne.
Jak dla mnie książkę czytało się dobrze. Nie mniej jednak nie zachwyciła mnie. Podejrzewam, że to raczej wybrany przez autora temat nie przypadł mi do gustu, gdyż sam styl Karnezisa jest bez zarzutu. Książkę czyta się szybko, a słownictwo, którym operuje Karnezis jest pozbawione patosu.
„Klasztor” polecam tym czytelnikom, których pociąga religijna tematyka oraz tym, którzy chcieliby poznać zakamarki ludzkiej duszy. Ciemne zakamarki ludzi, którzy winni służyć nam za wzór. Jak dla mnie – książka jest dobra. Nie zachwycająca, nie łapiąca za serce, a dobra. Mimo wszystko nie żałuję czasu nad nią spędzoną.