Powieść francuskojęzycznej pisarki urodzonej w Kijowie, w rodzinie rosyjskich Żydów to arcydzieło. Można tylko żałować, że przedwczesna i tragiczna śmierć w Auschwitz nie pozwoliła Irene Némirovsky przystąpić do napisania trzech kolejnych części. Rękopis powieści ocalał cudem, podobnie jak notatki autorki, z których dowiadujemy się, co planowała w trzech kolejnych częściach i czego czytelnik został pozbawiony.
Budowana na kształt muzycznej suity powieść porusza problem niemieckiej okupacji we Francji podczas II wojny światowej. Mamy zatem preludium, którym jest rozdział zatytułowany „Czerwcowa burza”. Na pierwszy rzut oka zdawałoby się, że to obraz posklejany z przypadkowych historii ludzi, którym przyszło się zmierzyć z wkroczeniem Niemców do Francji. W miarę czytania wszystko układa się w doskonałą całość. Żadne słowo nie jest zbędne, każde jest ważne. Mnogość pojawiających się postaci nie wprowadza zamieszania, bo każda z nich ma swoją rolę w powieści. Uwagę zwracają wnikliwe i nietuzinkowe opisy bohaterów: zielone oczy rzucały spojrzenia o kociej przenikliwości albo twarz starej prostytutki z potarganymi czerwonymi włosami, niskim i tępym czołem, z pomalowanymi oczami, albo chłopcy mieli różowe i pucułowate buzie, palce poplamione atramentem, głosy w trakcie mutacji. Warte uwagi są także plastyczny opis ewakuacji Paryża itworzenie przez Irene Némirovsky słownych obrazów, w których piękno łączy się ze strachem, rozpaczą i brzydotą ludzkich instynktów. Niezwykle literackim językiem autorka ukazuje studium upadku człowieczeństwa w obliczu wojny, budzenie się w człowieku kultu jednostki, którą jest własne „ja”. Chrześcijańskie miłosierdzie, wyrozumiałość wieków cywilizacji opadły z niej jak niepotrzebne ozdoby, ujawniając duszę jałową i nagą. Byli sami we wrogim świecie, ona i jej dzieci. Musiała karmić swoje małe i znaleźć dla nich schronienie. Reszta już się nie liczyła. „Czerwcowa burza” to doskonały wstęp do dalszego ciągu, planowanej na około 1000 stron powieści.
Rozdział drugi to „Dolce”. Jest jak allemande w suicie – muzyczną formą taneczną opartą na niemieckim tańcu. W „Dolce” akcja toczy się niezbyt szybko, bohaterów jest mniej, co sprawia, że stają się nam bliżsi. Na dłuższą chwilę pisarka każe nam zostać w miasteczku okupowanym przez Niemców. Obserwujemy początkowy dystans mieszkańców do wroga, potem obustronne poznawanie się, integrację podszytą wzajemną nieufnością, ale i ciekawością, i wreszcie odjazd niemieckiego wojska. I czy tylko mnie się zdawało, że niektórzy mieszkańcy odczuwali żal i smutek z tego powodu? Wkrótce na miejscu niemieckiego pułku unosiło się tylko trochę kurzu na drodze.
W „Dolce” jako jeden z wątków pojawia miłość Francuzki i niemieckiego oficera. Jakże odmiennie przedstawiona aniżeli w innych książkach, zwłaszcza tych współczesnych, poruszających wspomnianą tematykę. Wzajemna relacja Bruna i Lucile zarysowana została niezwykle delikatnie. Ukradkowe spojrzenia, rozmowy, kilka pocałunków w dłoń. Nie znajdziemy opisów gwałtownych wyznań, uniesień i rozpaczy, a jednak ta miłość między kobietą i mężczyzną rozdziera czytelnikowi serce. Dostajemy bowiem subtelne, ale jakże wspaniałe ukazanie miłości zakazanej, niemożliwej i nieszczęśliwej w tym konkretnym czasie. Miłości, która w innych okolicznościach byłaby spełnioną. Z notatek Irene Némirovsky wiemy, jaką przyszłość zaplanowała pisarka dla Lucile i Bruna w kolejnych częściach, ale co innego poznać zamysł do zrealizowania, a co innego dostać gotowy literacki tekst. Niestety trzy kolejne części, choć wstępnie pisarka zaplanowała ich tytuły, nie powstały i nigdy nie powstaną. Pozostaje niedosyt, trochę taki jak w przypadku miłości Lucile i Bruna.
Nieobecność to bardzo ciekawe zjawisko.