Niektóre wybory niosą za sobą nieprzewidziane konsekwencje. Układ różnych sytuacji sprawia, że rzeczywistość przybiera odmienny wygląd niż myśleliśmy, by następnie tworzyć nowe sytuacje, które wymagają kolejnych i kolejnych decyzji. Tworzy się cała sieć decyzyjna, nad którą nie do końca można mieć kontrolę. Ostatecznie plany trzeba modyfikować i akceptować rzeczywistość taką, jaką jest. Tylko jeden wybór pozostaje niezmienny – będziemy się kierować swoją moralnością, czy złamiemy własne zasady dla przyjemności i uniknięcia strachu?
Ben i Amelia ponownie są w drodze i ponownie uciekają samotnie przed wielkim niebezpieczeństwem w postaci Sanktuarium i mrocznej czarodziejki. Nie wiedzą, czy ich przyjaciele żyją i co czeka ich w przyszłości. Wiedzą tylko, że mają wyznaczony cel i muszą do niego dążyć, nie dając się przy tym złapać Sanktuarium, Koalicji i najlepiej nie dać się jeszcze zabić demonom. Trochę dużo tego jak na dwie osoby. Lecz i Beniamin, i Amelia są silni, wytrzymali i przede wszystkim zdesperowani. Czy osiągną swój cel? Czy wreszcie ich podróż się zakończy? I jakie przeszkody na nich jeszcze czekają?
Przyznam się, że bardzo przywiązałam się do cyklu o "Beniaminie Ashwoodzie". Wielokrotnie dostrzegałam w nim wiele wad, ale też miałam poczucie, że zalety na tyle dominują nad wadami, że to nie ma znaczenia. Są to zalety, które ukazują wartościowe treści i pozwalają odnaleźć nić porozumienia z bohaterami. Dlatego z taką niecierpliwością czekałam na trzeci tom, czyli "Wrogie terytorium". Jak wypadło na tle wcześniejszych części? Stanowczo najbladziej, ale o tym za chwilę.
Dość dużo czasu potrzebowałam, żeby zaakceptować styl pisarski autora. Doceniałam jego pozytywy, ale osobiście potrzebowałam chwili, by poczuć, że jest on mi znany i daje poczucie ciepła i sympatii. W tym tomie stanowczo to nastąpiła, a ja poczułam, że powracam do dobrego przyjaciela, który ponownie zabierze mnie w niezapomnianą, czytelniczą podroż. Powieść czyta się niesamowicie przyjemnie i przy tym bardzo szybko. Łatwy w odbiorze, ale przy tym odpowiednio opisowy język pisarza, nie pozwala na niepotrzebną utratę skupienia.
We "Wrogim terytorium" ponownie dominuje motyw drogi i ucieczki. Sam wątek bardzo doceniam za możliwości, jakie ze sobą niesie. Daje olbrzymie pole popisu fabularnie, ale wplata też wiele aspektów, które skłaniają do refleksji i ogólnie przemyślenia całej historii. Niemniej trzy tomy, gdzie przez większość czasu bohaterowie podróżują, to dla mnie stanowczo za dużo. Stało się to już nużące i momentami nawet intensywnie męczące. Chciałabym ujrzeć większą gamę umiejętności pisarza. Na tę chwilę wiem, że potrafi ciekawie i różnorodnie kreować różnego rodzaju drogi. A co ze stałością? Co z możliwościami jednego miejsca? Wydawałoby się to banalne, ale według mnie i do wykreowania takiej sytuacji potrzeba odpowiednich umiejętności. Czym dłużej bohaterowie wędrują, tym coraz bardziej nasuwa się pytanie, czy Cobble posiada właśnie takie zdolności. Tym bardziej że od pierwszego tomu mam poczucie, że to dopiero wstęp do czegoś większego. Właśnie przeczytałam połowę całego cyklu i to poczucie nadal mi towarzyszy. Pragnęłabym więcej konkretów.
Natomiast doceniam kreacje uniwersum. Mam wrażenie, że w tej chwili już dobrze znam je pod względem terytorium – tutaj pozytywny aspekt wiecznych wędrówek. Ale wydaje mi się, że rozumiem je też w kategoriach różnorodnych zasad, podstaw i wydarzeń. Cały świat wyróżnia się mocnymi i logicznymi fundamentami. Między innymi właśnie one odpowiadają za moje dobre samopoczucie podczas zapoznawania się z tą historią.
W tym tomie jako czytelnicy poznajemy nowych bohaterów. Na razie ich kreacja osobowościowa nie jest zbyt wyraźna, lecz liczę, że w kolejnych tomach będziemy mogli już lepiej ich poznać. Tym bardziej że nadal nie pojawiły się niektóre postacie z pierwszego tomu. Tak samo jak przy drugim tomie paradoksalnie bardzo mnie to cieszy, bo jest symbolem naturalności i przestrzegania zasad losu. Co do samego Benka to mam jak najbardziej pozytywne odczucia. Zarzucałam mu niepotrzebne idealizowanie i mam wrażenie, że we "Wrogim terytorium" zaczyna powoli irytować, czyli staje się ludzki. Nie ma już wyłącznie samych zalet albo wad, które sprawnie były przekształcane w zalety. I trzeba wspomnieć, że pojawia się wyraźniejszy wątek romantyczny. Z jednej strony był na niego już czas, więc dobrze, że się pojawił, ale z drugiej nie satysfakcjonuje mnie. Oczekiwałabym po nim lepszego dopracowanie i intensywniejszych emocji pod względem i intymności, i namiętności.
Całą serię cenię za zgrabne ukazywanie mechanizmów manipulacji i polityki. Autor uwzględnia w swojej historii postacie, które mało wiedzą o polityce i kierują się wiedzą lokalną i wiedzą konieczną do przetrwania, uwzględnia również postacie, które zajmują się tylko polityką i władzą. I oczywiście są też osoby pomiędzy, czyli Cobble przedstawia całą gamę różnych perspektyw na świat i w jaki sposób można nimi manipulować i wykorzystywać wiedzę, pieniądze i potęgę. A to wszystko w atmosferze niezwykłej determinacji Beniamina i Amelii, którzy mają wyznaczony cel i są mu wierni. To obraz wiary, że podziały nie są ważne, a najważniejsze jest dążenie do wspólnego dobra.
"Wrogie terytorium" częściowo rozczarowało mnie. Wypadło na tle wszystkich czytanych przeze mnie tomów na pewno najgorzej, choć przyznam, że tutaj wchodzi w to kwestia naprawdę wielkich oczekiwań z mojej strony, które w tej chwili mogą zaniżać ocenę. Niemniej mimo przedstawionych wad, cieszę się, że przeczytałam trzeci tom "Beniamina Ashwooda", bo spędziłam z nim naprawdę przyjemny czas i przy tym owocny w wartościowe przemyślenia. Nie mogę się już doczekać kolejnego tomu.