„The Call. Wezwanie” to książka, która miała swoje pięć minut. Było o niej dość głośno, wielu chciało ją przeczytać. Jedni chwalili i polecali kolejnym zainteresowanym, inni przechodzili obok tej pozycji bez zbytniego zainteresowania.
W moim przypadku, najpierw oczarowała mnie okładka, która jest stworzona do tego, żeby eksponować ją na regale. Później zaciekawił mnie opis od wydawcy. Pojawiła się we mnie chęć zanurzenia się w świecie, który przyciągał swą tajemniczością i odmiennością.
Główną bohaterką jest Nessa. Niepełnosprawna dziewczyna, która porusza się przy pomocy kul. Wraz ze swoją jedyną przyjaciółką – Megan – oraz innymi nastolatkami uczęszcza do szkoły. Jednak placówka z powieści nie ma nic wspólnego z tym, co zwykliśmy wyobrażać sobie, myśląc o szkolnictwie. Nessa uczy się wszystkiego, co w chwili próby, może dać jej szansę na przeżycie. Wspomniana próba trwa tylko trzy minuty. Trzy minuty, w ciągu których możesz wywalczyć sobie szansę na dalsze życie lub umrzeć w męczarniach.
Każdy zostanie wezwany. Nikt nie wie, kiedy nadejdzie jego kolej. To dlatego stale trzeba dbać o swą sprawność. By mieć wystarczająco dużo sił, żeby uciekać i szukać kryjówki, której nie znajdą oprawcy. W trakcie próby jesteś zwierzyną, bezbronną istotą, walczącą o przetrwanie. Po twoich śladach podążają istoty posiadające wielką siłę, które kpią z litości i wszelkich ludzkich słabości.
Peadar O’Guilin stworzył świat pełen lęku i niepewności. Świat, w którym nastolatkowie zmuszeni są do walki o przetrwanie. To przytłaczająca i ponura wizja, która jednocześnie aż prosi się o poznanie związanych z nią szczegółów. Niestety tutaj kończą się pozytywy…
„The Call” jest powieścią o naprawdę ogromnym potencjale. Otoczona gęstą mgłą i odcięta od reszty świata wyspa, szkoły przetrwania, gdzie każdy z uczniów za chwilę może być martwy. Obcy, niemożliwy do zbadania i wrogi świat. Potężne istoty, które czerpią siłę z ludzkiego cierpienia. Jednak sposób, w jaki to wszystko zostało podane czytelnikom, aż błaga o pomstę do nieba.
To najgorsza, pod względem edytorskim, książka, na jaką trafiłam w całym swoim czytelniczym dorobku. W praktycznie każdej lekturze trafiają się potknięcia, ale kiedy natrafiłam na błąd ortograficzny – doznałam szoku. Krótkie akapity, przez które historia była „poszarpana”, liczne literówki, błędna odmiana części mowy. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać.
Jest mi przykro, że tak ogromny potencjał został zmarnowany. Jest mi przykro, że tak wiele papieru poszło na marne. Jeśli jesteście wrażliwi na edytorskie niedociągnięcia – nie czytajcie tej książki, bo grozi to (co najmniej) bólem głowy i palpitacją serca.