"Każdy jest wrażliwy na swoim punkcie, synu. Wystarczy, że potrząśniesz dostatecznie mocno"
Podobno rodziny się nie wybiera, przynajmniej tej, w której się rodzisz (chociaż są i tacy, którzy twierdzą inaczej). Podobno z rodziną najlepiej się wychodzi tylko i wyłącznie na zdjęciu i to w dodatku z boku, bo można się odciąć. Można by rzec, z lekka parafrazując klasyka, że rodzina, jaka jest, każdy widzi 😉, ale czy na pewno? Moim zdaniem chyba nie, ponieważ rodziny są naprawdę tak różne, jak i pojedynczy ludzie, którzy tworzą tę najmniejszą komórkę społeczną, jak nazywa rodzinę prawo.
Abby Whitshank uważa, że jej rodzina jest wyjątkowa, jednak w moim odczuciu, to rodzina jakich wiele, owszem jest jedno dziecko, o którym opieka społeczna powiedziałaby "niedostosowane". Abby, mimo że sama pracuje w opiece społecznej, mówi, że Danny jest trochę trudniejszy, ale chyba właśnie jego kocha najbardziej. Chociaż każda matka powtarza, że kocha swoje dzieci wszystkie jednakowo mocno, ale czy to prawda ? A jak jest w waszych rodzinach? Jednak są też "normalne" dzieci, chociażby córki, które przykładnie się pożeniły i porodziły własne dzieci.
Książkę czyta się dobrze, mimo że nie odkrywa którejś z kolei Ameryki, ani nie przekazuje jakichś wiekopomnych mądrości. Mądrości są stare jak świat i nie żadne wymyślne, za to wciąż na czasie i do bólu aktualne w każdej rodzinie, jak chociażby ta wypowiedziana przez samą Abby
"Och, no cóż, zupełnie zwyczajne problemy, które zawsze pojawiają się w sytuacji, kiedy ludzie dzielą ze sobą dom".
Dzieci wyfruwają ze swojego rodzinnego gniazda, ale najczęściej dużo później jedno z nich musi wrócić i zamieszkać ze starzejącymi się rodzicami, ewentualnie zabrać ich do siebie. Właśnie o tym jest ta książka, o życiu, dzieciach, małych, potem coraz większych, o tym, że czasami naprawdę bardzo głęboki sens ma powiedzenie "małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot". O starzejących się rodzicach i o tym, że coraz starsi rodzice, przypominają dzieciom, że nikt nie jest młody wiecznie, że ci starzy, jak znowu mówi Abby, też kiedyś byli przecież młodzi.
"Na Boga, czy nikt już nie pamięta, że tak zwani starzy ludzie, kiedyś też palili trawę? Nosili bandany i protestowali przed Białym Domem?".
Konstrukcja tej powieści jest ciut dziwna, czytamy jakby od tyłu do przodu, najpierw poznajemy Abby i Reda, oraz ich dzieci i rodziny tych dzieci. Potem następuje jakby kolejna część, która opowiada o Linnie i Juniorze, czyli o rodzicach Reda. A to jak Linnie i Junior się poznali i pobrali, to naprawdę nietuzinkowa historia. Zresztą kilka tajemnic zdołało ujrzeć światło dzienne przy okazji sytuacji, jaka zaistniała i jaka wymusiła spotkanie całej rodziny, nawet wciąż pędzącego nie wiadomo dokąd i po co, Danny'ego.
W moim odczuciu jest to historia warta przeczytania, mimo że rzecz jest na wskroś amerykańska, to ręczę, że znajdziecie tu sporo "odnośników do swojej polskiej rodziny, na koniec pozwolę sobie na przytoczenie jeszcze jednego cytatu
"Jesteśmy młodzi przez tak drobną część naszego życia, a mimo to młodość wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Z kolei nasza starość trwa wiele, wiele lat, ale czas mknie przed siebie coraz szybciej. Więc na koniec wszystko się równoważy"