Autora "Wilczej pieśni" po raz pierwszy spotkałam przy okazji lektury "Domu nad błękitnym morzem" i zakochałam się w jego twórczości. Kiedy więc zobaczyłam zapowiedź jego kolejnej książki, tym razem skierowanej do trochę starszego czytelnika, ale z magnetycznym opisem wiedziałam, że muszę się z nią zapoznać. Czy po raz kolejny autor skradł moje serce?
Ox nie nauczył się wiele od swojego ojca, który opuścił go gdy ten miał jedynie 12 lat, poza tym, że ludzie będą go ranili. Przez kolejne lata żył więc na uboczu społeczności, a dni zajmowała mu praca w warsztacie samochodowym. Wszystko zmieniło się kiedy do domu obok wprowadziła się rodzina Bennettów, która otoczyła go ciepłem i miłością i otworzyła przed nim świat, którego dotąd nie znał i uczucia, przed którymi wcześniej się wzbraniał. Kiedy więc przychodzi czas pomszczenia krzywd, których doświadczyli członkowie tej watahy, Ox jest gotowy być przy nich, nawet jeśli oznacza to zranienie, którego nawet sobie nie wyobraża.
Tym, co jest tak urzekające w książkach Klune'a jest talent, z jakim oddaje uczucia i emocje za pośrednictwem oszczędnych słów. Mimo że powieść ta znacząco odbiega tematyką od "Domu nad błękitnym morzem" w obu skupiamy się przede wszystkim na motywie odnalezionej rodziny, którą nie zawsze muszą łączyć więzy krwi, ale przede wszystkim głębokie oddanie i troska. Relacja między Oxem i Bennettami była cudowna i wzruszająca i to dzięki niej pokochałam tę książkę.
Autor nie ucieka jednak też od brutalności i ciężkich tematów. O ile pierwsze 200 stron kilka razy wywołało moją wesołość i odprężenie, o tyle im dalej w fabułę tym stawka wzrasta, a atmosfera staje się dość przytłaczająca. Ogrom cierpienia, którego doświadczają bohaterowie łamie serce, ale dzięki temu książka staje się zapamiętywalna.
Postacie są świetne wykreowane. Moje serce skradł szczególnie Carter, który był jednym z bardziej komediowych elementów historii i za to go kocham. Ox jest bardzo wycofany i mimo że dzięki narracji niejako siedzimy w jego głowie, da się wyczuć, jak wiele rzeczy tłamsi w sobie. Jego potrzeba miłości i wspólnoty jest jednak na tyle uniwersalna, że również zdobył moją sympatię.
Wady? Poetycki język autora zmieniał się całkowicie gdy dochodziło do opisywania scen okołoseksualnych. Stawał się on wtedy wulgarny i niesmaczny i mam wrażenie, że psuł klimat całej historii, więc do teraz nie rozumiem, czemu nie dało się tego opisać w sposób bardziej pasujący do reszty opowieści.
Może być to oczywiście kwestia tłumaczenia, więc ten fakt nie skreśla książki całkowicie, ale wywołał we mnie dysonans.
"Wilcza pieśń" to piękna i wzruszająca historia o miłości i akceptacji z nutą fantastyki w postaci wilkołaków. Dla fanów takiej nieoczywistej mieszanki będzie to historia idealna. Jednocześnie jest miejscami specyficzna, prawdopodobnie nie spodoba się wszystkim, którzy pokochali "Dom nad błękitnym morzem", ale myślę, że warto przekonać się na własnej skórze, czym zaskoczy was ten tytuł.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Muza.