W legendach, baśniach czy w starych podaniach mówi się, że w wodach mórz i oceanów można spotkać przeróżne mityczne stworzenia. Czasem są one neutralne… a czasem zwyczajnie złe. Rzadko znajomość z nimi niesie cokolwiek dobrego. Bywają tam postacie piękne i kuszące, ale należy pamiętać, że mogą okazać się one potworami. A jakie są syreny? Odyseusz w swoich wędrówkach spotkał z goła odmienne stworzenia, niż te przedstawiane w disneyowskiej wizji syrenki Ariel. W niniejszej powieści dwie siostry, które spędziły dzieciństwo na brzegu Kalifornii, praktycznie żyjąc w domu przy samej oceanicznej plaży i trwając w dziwnej relacji zarówno z rodzicami jak i między sobą, kiedyś wierzyły w syreny… Zanim wydarzyło się wszystko co złe, ich szczenięce lata były dzikie, beztroskie i tchnęły wolnością. Trąciły też jednak dysfunkcjami, które generowali ich opiekunowie, sami naznaczeni problemami i brakiem kontroli nad własnymi emocjami.
“Kiedy wierzyliśmy w syreny” jest opowieścią przedstawioną z perspektywy dojrzałych już kobiet, które spoglądają w przeszłość. Od czasów dzieciństwa minęło kilka burzliwych dekad, a siostry odsłaniają przed Czytelnikami kolejne warstwy swoich skomplikowanych żywotów, jednocześnie próbując oswoić traumy z dawnych czasów. Do teraz Kit myślała, że Josie zginęła piętnaście lat temu w ataku terrorystycznym. Współcześnie młodsza siostra doznała szoku, gdy zobaczyła twarz “zmarłej” w wiadomościach, mówiących o tragedii mającej miejsce po drugiej stronie globu. Gnana tęsknotą i napędzana złością, leci tam na poszukiwania siostry, która miała od kilkunastu lat być martwa. Czytając zapiski drugiej z sióstr, Odbiorca zaczyna się zastanawiać, czy tak się metaforycznie nie stało. Z popiołów skrzywdzonej i krzywdzącej Josie wzrosła Mari, szczęśliwa matka i żona, która skrywa przed swoją rodziną to, co działo się w czasach przed nimi. Za nic nie chce by wydało się to kim kiedyś była i co zaszło w jej wczesnej młodości, bo wtedy cały jej misternie zbudowany świat by runął… Tak bardzo pragnęła rozpocząć nowe życie, że całkowicie odcięła się od wcześniejszego. Co takiego wtedy się wydarzyło? Dlaczego posunęła się do tak drastycznej metody, do aranżacji własnej śmierci, sprawiając ogromny ból swojej siostrze i matce? Czy naprawdę nie dało się tego zorganizować jakoś inaczej… ?
Utonęłam bez reszty w głębinach tej książki. W jej pięknym melancholijnym języku, eleganckim, gładkim słownictwie i subtelnych metaforach snujących się słonym smakiem przez opowieść niczym oceaniczna bryza… Opowieść obu kobiet jest przesączona tak ogromnym smutkiem, który mogą zrozumieć chyba jedynie osoby, które wiele w swoim istnieniu już straciły. Których dotknęły w dzieciństwie mroczne macki samotności-ośmiornicy, wyciągające się po nie nieustannie nawet już w dorosłym życiu…
“Kiedy wierzyliśmy w syreny” to rejs przez czasy, które dla jego uczestniczek już przeminęły, ale w dalszym ciągu odbijają się głośnym echem w ich duszach… Jest w tej książce jakaś nostalgia, jednocześnie połączona z ulgą. Powieść nie należy do gatunku tych łatwych i przyjemnych. Niezwykle boleśnie czytało mi się o błędach i zaniedbaniach dorosłych, przez które cierpiały niewinne dzieci. O mechanizmach obronnych, które te dorosłe już dzieci musiały uruchomić, aby przetrwać w trudnym świecie. Wprowadzonych w życie kosztem relacji rodzinnych i łączących je więzi, niestety głównie destrukcyjnych, choć tak bardzo ludziom potrzebnych. Ta publikacja jest niezwykle wartościowa, pokazująca, że nie wszystkie potwory są nimi w rzeczywistości i na odwrót - nie wszystko co piękne jest dobre. Jestem zachwycona tą pozycją, jej klimatem, stylem i przesłaniem, które niesie. Polecam!