"Jądro ciemności" to opowieść o niebanalnej wręcz treści, z której każdy wyczyta i zrozumie coś na swój tylko indywidualny sposób. To książka, która – powiem szczerze – postawi cię w konsternacji, zadumie jakiejś niewytłumaczalnej i zawieszeniu. Tak, bo prócz samej akcji, stanowiącej tu jakby tło, Conrad bardziej skupia się na myślach i przemyśleniach swojego bohatera, wnika w jego umysł niemalże wyciągając poszczególne przekonania nie zawsze istotne do danej sytuacji. Marlow, o którym mowa, to główny bohater „Jądra ciemności”, który podczas rejsu korzystając ze swej cechy gadulstwa bierze się do nakreślenia swoim towarzyszom historii własnej młodości. Po wielu staraniach został zatrudniony przy wydobyciu i transporcie kości słoniowej w Afryce, jednak jego misją stało się odnalezienie Kurtza - legendarnego agenta kolonii. Człowieka, który zasłynął z wdrażania w życie niesamowitych planów i pomysłów oraz zdobycia rekordowych ilości, tak cennej i pożądanej, kości słoniowej. Początkowo sceptycznie nastawiony z czasem zaczyna odczuwać niezmierny szacunek dla człowieka, którego nawet nie widział. Nie potrafi sobie wytłumaczyć własnej gorliwości z jaką poświęca się swojemu zleceniu, swojemu oddaniu. Postanawia bowiem sprowadzić Kurtza, jednak droga do celu obfituje w niebezpieczeństwa, a przypadki jakie go spotykają są nie do przewidzenia ani dla niego, ani tym bardziej dla nas, czytelników.
Co się dzieje z Marlowem podczas misji? Jego wyobrażenia o pracy w Afryce, a tym co przyszło mu obserwować brutalnie go rozczarowują. Okazuje się, że cywilizowanie Afrykańczyków to mrzonki, banialuki nie mające swojego potwierdzenia. Biali ludzie, jako ci silny i automatycznie ważniejsi, wykorzystują mieszkańców jako niewolników czyniąc z nich darmową siłę roboczą, której nie należy się absolutnie nic. Drogi wgłąb lądu usłane są trupami, a w lasach pozostawiani są ci niezdolni do pracy, czekający już tylko na śmierć. Nie szanuje się ich kompletnie, głodzi i trzyma w zatrważających warunkach, powiem nawet, że w nieludzkich. Ci chorzy, słabi, czy już w agonii wyrzucani są z pola widzenia tych zdrowych. Są ukryci, bo co słabe zostaje po prostu wyrzucone. Śmierć zrobi swoje. Na ostatnim etapie podróży Marlow staje twarzą w twarz z nienawiścią tubylców, którzy strzelają w jego parostatek i ginie jeden z pracujących u niego Afrykańczyków. Taka karma? Nie pisał się na to, a co gorsza, gdy wreszcie dociera do poszukiwanego Kurtza ten okazuje się być u kresu sił. Zniszczony chorobą jedynie mówi, składnie i logicznie, a każdy kto ma z nim styczność pragnie zasiąść w jego towarzystwie i słuchać.
„Jądro ciemności” to książka o podróży tej dosłownej i podróży ku granicy własnej wyobraźni. Marlow staje się poniekąd podróżnikiem w najmroczniejsze zakątki własnej duszy, a spotkanie z umierającym już Kurtzem wieńczy dotyk obłędu zbliżając go do tytułowego jądra ciemności, do głębi. Conrad pisząc „Jądro ciemności” wplatał w fabułę swoje własne doświadczenia. Był w Afryce, był marynarzem, widział obce lądy, poznawał ludzi, widział coś, co przerzucił na karty powieści stając się Marlowem. Jednak ta interpretacja nie wpływa na swobodę czytania. „Jądro ciemności” czyta się powoli. Nie sposób wzrokiem przeskakiwać po tekście, omijać zdania zbyt długie i zawiłe. Często też trzeba się wracać do wcześniej przeczytanych stron, by zrozumieć właściwy kontekst. Ja powiem szczerze, że często gubiłam się w wywodach i dywagacjach autora. Myśli Marlowa wielokrotnie bowiem wychodzą poza potrzebne ramy, czy poza istotne pola. Czasem wręcz nie rozumiałam tego, co czytałam. Niewiele tu akcji, więcej zadumy i sięgania do wnętrza siebie. Lubię takie powieści, jednak „Jądro ciemności” jest specyficzne. Przegadane. Dla mnie ciężkie – mówię otwarcie. 150 stron powieści czyta się, że posłużę się powiedzeniem, jak po gruzach. Może to moje odczucie będzie inne, gdy sięgnę po „Jądro” za jakiś czas i na nowo się w nią zagłębię. Może potrzebuję kilku podejść do tego tekstu, by go zrozumieć i docenić, by się nim zachwycić, jak większość recenzentów. Może tak będzie. Jednak, póki co, pisarstwo Josepha Conrada odbieram za specyficzne i trudne. Więcej myśli nie związanych z powieścią niż trzymania się zasadniczego tematu.
Każdy ocenia według siebie.
Nie każdy musi być fanem.
dziękuję sztukater za egzemplarz