Ostatnio na topie są straszne historie niby oparte na faktach. Opowieści gdzie duchy, zmory i diabły skaczą po suficie, męczą zwykłych ludzi, manifestują swą obecność.
Czemu używam słowa niby?
Bo nie będąc uczestnikiem tych zdarzeń nie możesz powiedzieć, że dana historia jest prawdziwa. Ale to logiczne. Tak więc kiedy słyszymy bądź czytamy, że coś mogło wydarzyć się naprawdę nasza uwaga koncentruje się maksymalnie. Chcemy poznać opowieść i ewentualnie ocenić. Jakiś taki dreszczyk emocji pojawia się na skórze, bo... podświadomie wierzymy w to co czytamy.
A to czy uznaję historię za prawdziwą czy nie w sumie nie jest ważne. Ważna jest historia.
I to co z nami robi.
Młode małżeństwo postanawia zakupić piękny dom wystawiony w okazyjnej cenie, przez popełnione w nim przed laty brutalne morderstwa. Pięcioosobowa rodzina Lutz'ów marzy o dużym domostwie, więc ten na Long Island całkowicie wpasowuje się w ich amerykański sen. Zakupują go mimo strasznej tragedii jaka rozegrała się w tych murach. Przekraczając próg rezydencji przy Ocean Avenue 112 w Amityville nie zdają sobie sprawy, że za 28 dni porzucą majątek. Uciekną przed niewytłumaczalnymi zdarzeniami, które przerażą ich śmiertelnie. Zło przybiera wiele postaci a ta rodzina stanie do walki z jego najgorszymi przejawami.
Jeśli choć trochę siedzicie w temacie horrorów na pewno co nieco wiecie o nadnaturalnych przygodach rodziny Lutz'ów w ich domostwie na Long Island - czy to z filmu czy z internetu. Ja nie wgłębiałam się w historię, bo przyznam, że ten temat jakoś mi tak ciągle umykał.
Kiedy dowiedziałam się, ze Wydawnictwo Vesper wyda książkę Jaya Ansona nie mogłam postąpić inaczej jak ją zakupić i przeczytać.
Nie oglądałam filmu, nie wnikałam za bardzo w czeluści internetu by dowiedzieć się o co ten cały szum z rezydencją na Long Island. I w sumie to uratowało mnie przed ewentualną nudą podczas czytania. Przyznam, że historia w jakiś sposób mną wstrząsnęła na tyle by męczyła mnie w snach.
Myślę, ze winę za to ponosi dobre pióro Jaya Ansona. Pisarz przedstawił wydarzenia w formie rekonstrukcji w płynny sposób przenosząc czytelnika do nawiedzonego domu. Czytało się szybko, bo książkę skoczyłam w jeden wieczór. Z lękiem spoglądałam na zegarek, obawiając się godziny duchów, kiedy to mary straszą najbardziej.
Podczas lektury czułam wiele emocji naraz - od zwątpienia, po rozbawienie, na przerażeniu kończąc. I podobało mi się to. Historia zdała egzamin, zakodowała się w głowie i działa w niej niestworzone rzeczy.
Napięcie elektryzowało skokowo, akcja momentami wręcz kotłowała się przed oczami, by na chwilę zwolnić i jeszcze bardziej przerazić czytającego.
Dom z oknami przypominającymi oczy zyskał złą sławę lata temu i do dziś straszy i mami umysły ludzkie. "Amityville horror" to świetna książka na długi jesienny wieczór, nawet taki jak ten, czyli noc Halloween. Nie jest to pozycja wymagająca wybitnego myślenia, możemy poddać się historii i przeżywać przygody z duchami w roli głównej bez obawy, ze utoniemy gdzieś pośród akcji.
W książce pojawiają się sceny, które jeżą włos na głowie, ale i takie, które malują na naszej twarzy kpiący uśmiech. Jednak jest to zdrowe połączenie i nie psuję zabawy - ot taki przyzwoity horror. I bawi i straszy.
Myślę, ze "Amityville horror" powinniście przeczytać bo... w sumie to już klasyk.
A. Jeszcze coś.
Okładka i ilustracje Macieja Kamudy są chorobliwie fantastyczne.
Czyż nie?
https://atramentowypodroznik.blogspot.com/2019/10/amityville-horror-jay-anson.html