Mimo że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia, na co dzień skutecznie wypieramy ją z naszej świadomości. Dzięki postępowi medycyny, przemianom społecznym i kulturowym, stała się dla nas jakby mniej zauważalna. Wprawdzie codziennie dowiadujemy się o tym, że ktoś zachorował, a ktoś umarł; czytamy czy słyszymy, że w jakiejś katastrofie, czy tak jak teraz, z powodu epidemii, zmarło kilkadziesiąt czy kilkaset osób... ale dopóki nie dotknie to nas samych czy najbliższych nam osób, śmierć jest dla nas tematem dość abstrakcyjnym. To coś, co się zdarza, ale nie nam. Gdzieś, komuś, z jakiegoś powodu, ale przecież nie tobie, przecież jeszcze nie teraz...Nawet kiedy najdzie nas już refleksja dotycząca spraw ostatecznych, dość szybko się takich myśli pozbywamy, myśląc, że mamy jeszcze czas.
W swojej książce Roland Schulz dość brutalnie zmusza nas do potraktowania tematu osobiście, pisze w drugiej osobie, stawiając czytelnika w roli osoby umierającej.
Według mnie to był fantastyczny pomysł, choć zdecydowanie nie każdemu to się spodoba, czytając na pewno można odczuwać dyskomfort. Trudno uciec od przemyśleń, gdy ktoś opisuje jak dowiadujesz się, że twoje dni są policzone, jak słabniesz, jak zmienia się twoje ciało, stosunek innych ludzi do ciebie, jakie myśli przechodzą przez głowę. A potem jak trafiasz do trumny, jak twoi najbliżsi załatwiają niezbędne formalności, jak przygotowują pogrzeb, jak przechodzą żałobę…
Autor przeprowadza nas przez wszystkie rodzaje i etapy umierania, wyjaśnia jak umieramy po kolei biologicznie, administracyjnie, urzędowo, prawnie, a w końcu znikamy na dobre, gdy umiera ostatnia osoba, która o nas pamiętała.
Przyznam, że niektóre fragmenty tej książki zrobiły na mnie duże wrażenie i emocjonalnie mnie sponiewierały. Sporo czytałam o śmierci, a właściwie o zwłokach w kontekście kryminalistycznym. Bardzo lubię książki dotyczące patologii sądowej, wiem jak rozkłada się ciało, jakie biologiczne procesy w nim zachodzą, etc, ale spojrzenie na siebie jako człowieka umierającego to zupełnie co innego.
“Umieranie możesz przemyśleć, możesz na jego temat medytować i filozofować oraz czytać książki takie jak ta; możesz śmierć ignorować albo każdej niedzieli utwierdzać się w wierze, że z martwych powstaniesz - możesz przygotowywać się na najróżniejsze sposoby, ale w końcu i tak poczujesz, jak bardzo się boisz, jak potężny strach cię opanował”, pisze autor.
Mimo, że książka jest naprawdę rzetelna, a autor wykonał tytaniczną pracę przy researchu, to zdecydowanie nie jest typowa literatura faktu. I chyba to najbardziej mnie zaskoczyło. Spodziewałam się suchych faktów, tymczasem oprócz naprawdę wielu dość szczegółowych informacji mamy tu też sporo emocji i empatii.
Bardzo podobało mi się to, że autor na każdym kroku podkreślał indywidualność doświadczania śmierci, zarówno własnej jak i naszych bliskich, nie próbował ich w żaden sposób zaszufladkować i skategoryzować. Widać to najbardziej w sposobie, w jaki opisał żałobę. Nie konkretnymi etapami, jak to się często zdarza, ale podkreślając jej indywidualny wymiar i różne sposoby radzenia sobie ze stratą.
Jeśli ktoś szuka pozycji typowo popularno-naukowej, może się rozczarować, ale według mnie to książka, którą zdecydowanie warto przeczytać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że temat dotyczy dosłownie każdego z nas i pozwala nie tylko przemyśleć własne przemijanie i kwestię ewentualnego przygotowania do własnej śmierci, ale też chociażby to, jak zachować się w kontakcie z osobą śmiertelnie chorą - czego nie mówić, jak pomóc zarówno takiej osobie jak i jej rodzinie, jak oddzielić to, czego obawiamy się w związku z samą śmiercią i naszymi odczuciami wobec niej od tego, co czujemy wobec nadchodzącej utraty konkretnej osoby.
To napisana w bardzo przystępny sposób naprawdę wartościowa pozycja.
Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl