Kiedy sięgam po poradnik (a nie ukrywam, że zdarza mi się to nad wyraz rzadko), oczekuję realnej rady. Chciałabym przeczytać, że mogę się potknąć w takiej czy innej sprawie, ale ktoś, po pierwsze nie zlinczuje mnie za to, a po drugie każe mi choćby oddychać. Natomiast po przeczytaniu tej książki, mam poczucie porażki, bo czytelnik dostaje jasny sygnał - to że jesteś nieszczęśliwy, to tylko i wyłącznie twoja wina. Może zbyt upraszczam, ale takie właśnie wrażenie odniosłam.
Podczas czytania Jak przyciągać dobre rzeczy zaczęłam zastanawiać się jak w ogóle zaklasyfikować książkę, którą trzymam w rękach. Całość, jest moim zdaniem, studium praktyki autorki, która jest psychiatrą. I o ile lubicie, kiedy każdy przykład poparty jest konkretną sytuacją, spodoba Wam się taka formuła. Dla mnie natomiast za dużo było medycznych wyjaśnień, które w realnym życiu na nic mi się nie przydadzą. Dlaczego? Bo zrozumienie pewnych procesów nie jest równoznaczne z wiedzą na temat jak sobie z nimi radzić. Posługując się analogią motoryzacyjną - to, że wiecie jak działa silnik samochodowy, nie oznacza jeszcze, że będziecie potrafili go naprawić, kiedy się zepsuje.
Cierpienie ma sens, a postawa lekarza koi ból. Czyli co, cierpienie nas uszlachetni a ze wszystkim poradzi sobie psychiatra? Nie neguję terapii. Wręcz przeciwnie, jestem absolutną zwolenniczką sięgania po każdą możliwą pomoc. Jednak stawianie na pierwszym planie terapii jako jedynej słusznej drogi, jakoś do mnie nie przemawia.
Żeby nie było, że tylko narzekam i sama robię sobie krzywdę. Jest w książce kilka punktów, z którymi zgadzam się w pełni. Cytatem pod którym podpiszę się rękami i nogami, jest fragment z pierwszego rozdziału książki: Wydaje mi się, że niewiele zdań wyrządziło więcej szkody niż wyrażenie: "Przydarzy się w najmniej oczekiwanym momencie". Nikt nie przyjdzie do naszego domu, by zaproponować nam udział w projekcie naszego życia. Trzeba wyjść mu na spotkanie. Dla mnie to oczywiste, ale może rzeczywiście, należy o tym powtarzać, jak mantrę...
Mam jeszcze w książce ulubiony podrozdział - RADZENIE SOBIE Z TOKSYCZNYMI LUDŹMI. Kto nie ma koło siebie wampirów energetycznych? No ale o co chodzi z tymi toksycznymi wariatami? To wszyscy ci ludzie, których obecność nas stresuje, przy których stajemy się nerwowi, a czasami sama myśl o takich *#%$ wprawia nas w negatywny nastrój. Takich ludzi należałoby eliminować z otoczenia, jednak co zrobić, kiedy kimś takim jest, np. kolega z pracy. No kiepsko. Ale jest na to kilka sposobów, które znajdziecie w rozdziale ósmym.
No i jeszcze pozostaje kwestia chronopatii, czyli obsesji na punkcie wykorzystywania czasu. Ja mam, to straszna rzecz. Nie umiem odpoczywać i wszędzie biegnę, po drodze załatwiając miliony drobniejszych i większych spraw. Ale wiecie jak to jest - dzieci, szkoła, treningi, zakupy, a na pocztę jeszcze trzeba i do biblioteki, rachunki zapłać, kawę wypić (a to można drodze na trening), zadzwonić w kilka miejsc (to można zrobić w drodze do sklepu), książkę przeczytać, recenzję napisać, bo terminy gonią... Dobra zmęczyłam się wypisywaniem... Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi. Wszędzie biegniemy, a kiedy już się zatrzymujemy (bo na przykład kwarantanna...) to nagle okazuje się, że na siłę wyszukujemy sobie nowych zajęć, żeby tylko nie być w bezruchu. Wydaje się, że dzisiejszy człowiek musi tłumaczyć się po "spotkaniu" z chwili wolnego. Więc może przestańmy się tłumaczyć?