Przypomnijmy sobie o czym była baśń o Sinobrodym. Wielki Pan przywozi na zamek swoją świeżo poślubioną małżonkę i tak do niej mówi: - Słuchaj Marzena, to jest twój dom. Możesz korzystać ze wszystkich pokoi, poza tym na końcu korytarza. Co by się nie działo, nie otwierasz tych drzwi. Jasne? Żonka odpowiada: - Jasne, dziubeczku!. Zadowolona Marzenka żyje sobie beztrosko w pięknym pałacu, aż do dnia, kiedy zwycięża jej ciekawość. Pomimo zakazu, otwiera komnatę, a w niej znajduje poprzednie żony swojego Dziubeczka, martwe.
Fabuła
Rabo Karabekian, podobnie jak Sinobrody, coś ukrywa. Nie jest to tak krwawy sekret, chociaż kto wie. Kto normalny zamyka spichrz na ziemniaki na kilka potężnych zamków. Rabo żyje spokojnie w swojej twierdzy otoczony przez dzieła sztuki, do dnia, kiedy w jego życie wkracza żywotna wdówka, Circe Berman. Kobieta namawia go do napisania autobiografii, a sama zabiera się za myszkowanie po domu. Tylko tajemniczy spichrz na kartofle pozostaje dla niej niedostępny.
Książka napisana jest w formie czegoś na pograniczu autobiografii i dziennika. Rabo zamierza streścić nam swoje życie, ale skoki w przeszłość przeplatane są wydarzeniami codziennymi, czy też dygresjami autora. W ramach obu linii czasowych zachowano chronologię, a wszelkie przemyślenia i komentarze dotyczą aktualnie relacjonowanego epizodu. Do tego autor nie ukrywa przed nami o jakich latach opowiada. Proste zabiegi typu, "wracając do czasów Wielkiego Kryzysu", okazują się najlepsze.
"Sinobrody" to dziwna książka, nawet jak na Kurta Vonneguta. W akapicie Fabuła opisałam wam bardzo pobieżnie wokół czego kręci się akcja. Nie możemy, jednak rozliczać tej powieści w kategoriach obyczajówka, sensacja, przygoda. Proza Kurta Vonneguta to odrębny gatunek, który charakteryzują abstrakcja, groteska, czarny humor. "Sinobrody" jest tak oryginalnym tworem, że, pomimo że czuć w nim Vonnegutowski styl, to nie wydaje mi się aż tak groteskowa. Pomimo absurdalnych sytuacji, wszystko co przeczytałam odczuwałam bardzo na serio. Myślę, że jest to zasługą głównego bohatera i zarazem narratora, czyli Rabo Karabekiana. Co jest nietypowe, dla Vonnegutowskiej postaci, wydaje się on osobą rozsądną i zadowoloną. Może i mieszka w muzeum i jest lekko oderwany od rzeczywistości, ale z samotnością dobrze sobie radzi. Kiedy pisze swoją autobiografie, ma bardzo duży dystans do tego co przeżył. Nawet najdziwniejsze wydarzenia okrasza takimi komentarzami, że tylko delikatnie się uśmiechamy i gratulujemy mu tego dystansu.
Zapytacie się to o czym ta książka właściwie jest?.
O wszystkim po trochu. Dużo w niej sztuki. Rabo to niemalujący już malarz, ale cały czas pasjonujący się sztuką. Ma imponującą kolekcję obrazów, a pochwalić się może również kolekcją sławnych przyjaciół z kręgu ekspresjonistów abstrakcyjnych.
Co poza tym? W książce są wyraźne aluzje do polityki i wojny, ale nie dominują. Znajdziemy w niej też trochę samotności, przyjaźni, okrucieństwa, egocentryzmu, pasji. Tak naprawdę przychodzi mi do głowy wiele rzeczowników, ale nie będę ich wymieniać. Myślę, że każdy kto zacznie czytać tę powieść znajdzie w niej jakąś myśl, której się uczepi. Wspomnę tylko o moim ulubionym fragmencie, kiedy to malarz zostaje zapytany, dlaczego maluje abstrakcję, skoro umie malować normalnie. Odpowiedź wbiła mnie w fotel.
Podsumowanie
Och, jaka to jest specyficzna książka. Chyba tak specyficzna jak nurt malarski, który się w niej przewija, czyli ekspresjonizm abstrakcyjny. Wyobraźcie sobie, ekspresja i abstrakcja w jednym. Ciekawość pcha , żeby sprawdzić o co w tym chodzi.